Nadszedł sezon na świeczki, więc siedzę w ciemności nimi obstawiona, wdychając ten zapach kojarzący się z samotnymi wieczorami i zimą. Chyba nigdy świeczki nie będą dla mnie czymś, co stwarza romantyczny nastrój - zawsze będą tymi samotnymi wieczorami. I może to dobrze. Bo ja sama taka jestem. Nigdy nie romantyczna, zawsze samotna. Choćby z kimś, zawsze sama. Bo zawsze jest ten mur i chyba nic tego nie zmieni.
I tylko mogę uciekać z dala od wszystkich, by nie skończyło się to tak, jak kiedyś. Szczęśliwe chwile z drugą osobą, które teraz wywołują łzy. A mimo wszystko - wspomnienia czasem przychodzą ciepłe. Czasem rozwiewa się wszystko, co złe. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek będę mogła tak o nim myśleć. Nigdy nie myślałam, że jakieś dobre emocje jeszcze się przebiją przez tą wielką, grubą warstwę gówna... a jednak. Aż przez to dręczą mnie myśli - cholera, jak bardzo pojebana muszę być, że czuję momentami nawet coś w rodzaju tęsknoty za nim? Po tym wszystkim...?
Ostatnio miałam beznadziejny czas. Taki, kiedy myślałam, że już wszystko stracone. Że jedyne, co mnie czeka w przyszłości, to lekarze, szpitale. Taki, że nic nie miało sensu - bo po co się przejmować, skoro to zaraz minie? Teraz tak myślę, że każdy z nas mógłby tak powiedzieć. Ale teraz mam przynajmniej trochę więcej czasu...
Myślałam: kurczę, jak będzie dobrze, to zaszaleję, zrobię coś takiego... szalonego. Oczywiście, najbardziej szaloną rzeczą było wyjście z domu na spacer po wieczornym mieście. Krótki. Jeden raz.
Więc wciąż siedzę i bezsensownie egzystuję. Nic nie robię i tylko chyba czekam na sama nie wiem co. Ciągle na coś.
I zatapiam się w studia, notatki, zajęcia. To jedyne, co mnie trzyma przy życiu, jedyny jego sens.
Tak bardzo żałosne to jest.
12 listopada 2013
27 października 2013
chcę
Wieczorami kładę się do łóżka, jak najdłużej opóźniając
tę chwilę. Czuję ciśnienie w skroniach, zaczyna mnie wszystko boleć. Oczy jakoś
nie chcą się zamknąć. A gdy się zamykają, widzę pod powiekami same okropności…
Łaskocze mnie coś w środku, oblewa mnie panika. Mam ochotę wsiąść w samochód,
włączyć radio i pędzić przez noc, uciec od życia, od wszystkich problemów,
które są dużo większe, niż powinny być problemy osoby w moim wieku… i od tego, że
jestem tak samotna.
Bo jestem. Zawsze sobie mówię, że samotność jest ok, że
jestem stworzona do samotności i wiem, że to prawda, po tylu perypetiach – wiem
to. Ale czuję się samotna. Osamotniona. Czuję, że mam dość zasypiania z
maskotką mocno przytuloną do piersi zamiast z czyimś ciepłym ciałem obok. Lub chociaż
pod powiekami. Czuję, że chcę, chcę tego wszystkiego, czego nigdy nie chciałam.
Albo chciałam, ale nie potrafiłam. Czuję, że chcę, ale wiem, że nie potrafię
nadal. Może nigdy nie będę potrafić. A może będę. Nie dowiem się, jeśli nie
spróbuję… ale jak? I czy kiedykolwiek się odważę? Wiedząc, jaka jestem? I po
tym, co przeszłam? Jak to boli, gdy ktoś płacze, bo zdradził ją ktoś, z kim
była przez 4 lata… Boli nie z empatii, boli dlatego, że dla mnie ten problem
jest niczym, cholernym niczym po tym, przez co przeszłam ja. Boli, bo
chciałabym mieć taki problem… i to mnie przeraża.
I przeraża to, że budzą się pragnienia. Uśpione
pragnienia bycia żoną, może nawet matką. Pragnienia, których nigdy nie miałam lub
nie sądziłam, że będę mieć. Czasem chcę tylko mieć kogoś, by się przytulić,
wyznać wszystko i jeszcze więcej, złapać za rękę… po prostu kogoś.
Żałosne dziewczęce gadanie.
21 października 2013
strach
Żyję. Próbuję.
Cieszę się robieniem notatek, słuchaniem radia, jazdą samochodem, słońcem za oknem i towarzystwem kogoś obok. Ale jest coraz ciężej.
Bo ciągle myślę o tym, co w środku mnie, ciągle myślę o tym, że za parę dni czy tygodni wszystko może być inaczej, może być strasznie i bez sensu, więc czy cokolwiek, co robię teraz, ma jakiś sens...?
Poddaję się. Zawsze żyłam przyszłością; nie umiem żyć teraźniejszością...
Coraz częściej nie daję rady, coraz częściej wyolbrzymiam, a może wcale nie, nie dowiem się, bo mam tylko jeden zagmatwany punkt widzenia.
Wieczorem zasypiam i wyobrażam sobie, jak rano ktoś znajduje moje zimne ciało.
Czasem płaczę, ale częściej czuję tylko to coś okropnego w środku. Chyba lęk. Nie, już nie lęk. Strach, prawdziwy, paraliżujący strach.
A najbardziej na świecie, od zawsze i pewnie na zawsze, boję się śmierci. Wbijam sobie paznokcie w ciało prawie do krwi, przygryzam mocno szczoteczkę do zębów, gryzę kołdrę do bólu zębów, gdy pomyślę o tym, że kiedyś nic nie będzie... NIC.
Wszystko jest takie chwiejne.
Cieszę się robieniem notatek, słuchaniem radia, jazdą samochodem, słońcem za oknem i towarzystwem kogoś obok. Ale jest coraz ciężej.
Bo ciągle myślę o tym, co w środku mnie, ciągle myślę o tym, że za parę dni czy tygodni wszystko może być inaczej, może być strasznie i bez sensu, więc czy cokolwiek, co robię teraz, ma jakiś sens...?
Poddaję się. Zawsze żyłam przyszłością; nie umiem żyć teraźniejszością...
Coraz częściej nie daję rady, coraz częściej wyolbrzymiam, a może wcale nie, nie dowiem się, bo mam tylko jeden zagmatwany punkt widzenia.
Wieczorem zasypiam i wyobrażam sobie, jak rano ktoś znajduje moje zimne ciało.
Czasem płaczę, ale częściej czuję tylko to coś okropnego w środku. Chyba lęk. Nie, już nie lęk. Strach, prawdziwy, paraliżujący strach.
A najbardziej na świecie, od zawsze i pewnie na zawsze, boję się śmierci. Wbijam sobie paznokcie w ciało prawie do krwi, przygryzam mocno szczoteczkę do zębów, gryzę kołdrę do bólu zębów, gdy pomyślę o tym, że kiedyś nic nie będzie... NIC.
Wszystko jest takie chwiejne.
12 października 2013
nic i cokolwiek
Deszczowy dzień coś we mnie wyzwolił.
Zawsze byłam „sprzężona” z pogodą. Ale to… to przesada.
Lubię deszcz. Lubię go, ale głównie latem. Albo gdy
siedzę w suchym, ciepłym domu. Albo gdy mam samochód.
Na pewno nie stojąc na przystanku i marznąc. Smutne
twarze ludzi upchniętych w starym, skrzypiącym pojeździe, zaparowane od ich
oddechów szyby. Ukłucie zimna w palce od stóp. Komunikacyjna masakra, zimno,
mokro, źle.
Do tego parę innych rzeczy, mniej lub bardziej poważnych.
I nim się obejrzę, nie mogę powstrzymać łez, rozmawiając z mamą przez telefon –
mówię o normalnych rzeczach, a głos mi się trzęsie i nie mam pojęcia, dlaczego.
Mama kończy rozmowę szorstkim głosem, a ja nigdy w życiu nie czułam się tak
samotna.
Płakałam dwa dni mając takie myśli, że bałam się siebie.
Choć nie ufam sobie – co chwilę coś innego, a ja nie wiem, co jest prawdą. Jak
my możemy żyć, ludzie, zamknięci w swojej głowie bez krzty obiektywizmu?
Chociaż może wam jest łatwiej, może wy zasięgacie opinii innych. Ja – nie.
Jestem taka zmęczona. I ciągle mi zimno. I czasem się po
prostu wyłączam, już nie walczę, już nie próbuję normalne żyć. Tylko się
wyłączam i siedzę w autobusie, kołysząc się w jego rytm, jak na falach.
I czasem jest mi tak nierealnie. Wszystko mnie dotyka i
doprowadza do płaczu, ale to nie dotyka mnie jako mnie, to dotyka tej skorupy
mnie, bo inaczej bym zwariowała. I nic mnie nie obchodzi. I boję się poruszyć,
bo czuję wtedy, jak porusza się też coś w środku mnie, i to boli.
I wciąż zadaję sobie pytanie – dlaczego? Dlaczego patrzę
w lustro i siebie nie poznaję, te smutne oczy… Dlaczego? Przecież było dobrze.
Było mi dobrze… było mi nijako. Więc dlaczego nagle znajduję się na samym dnie
piekła?
Czasem myślę, że powinnam umrzeć. Zabić się. Mam okresy
depresyjne i dobre, w tych dobrych czasem mam racjonalną świadomość, że może nie
powinnam żyć, tylko po prostu rozpaczliwie i wesoło chcę, a w tych
depresyjnych… cóż, też chcę, ale jakoś mniej. Łatwiej by było z tego
zrezygnować… co nie zmienia faktu, że nigdy tego nie zrobię. Nigdy. Bo jestem
człowiekiem i nie rządzi mną umysł, a emocje, uczucia. A nade wszystko –
strach. Bo jesteśmy zwierzętami i robimy wszystko, by przetrwać. Szczególnie
my, „obdarzeni” świadomością, boimy się śmierci.
Poza tym, tyle gówna przeszłam w życiu, że
głupotą byłoby teraz się poddać. Zresztą… istnienie jest darem, jest wspaniałe.
To, że mogę być i… po prostu być, samo to. Bo mogłoby nie być nic. Nic jest sto
razy gorsze niż coś, cokolwiek (chyba nie jest ze mną jeszcze tak źle, skoro
tak myślę). Poza tym wszystkim – nie wierzę w życie pozagrobowe, choć czasem
bym chciała, bo tak by było łatwiej żyć. Ale zmierzam do tego, że… całkowita
pustka jest dużo bardziej przerażająca niż cokolwiek innego.
A gdy gorszy okres minie – a minie, zawsze mija – to
cokolwiek innego przyniesie mi radość, choćby chwilową.
9 października 2013
jednak nie
Czasem cieszę się z życia samym życiem – gdy siedzę i
robię notatki z 5-kilogramowej książki, pisząc z kimś i słuchając cicho
grającego radia. Albo gdy napotykam wzrok nieznajomej osoby w tramwaju i, co do
mnie niepodobne, uśmiecham się, a ona odwzajemnia uśmiech. Albo gdy idę na
przystanek i, jak to zwykle mam, gdy idę anonimowa pośród tłumu ludzi, czuję
się tak… nie wiem, tak bardzo sobą. I cieszę się. Tak po prostu.
A potem nagle czuję, że coś się stanie. Zaraz, za parę
dni czy miesięcy – ale stanie się coś bardzo złego.
A potem przypominam sobie, ile rzeczy jest nie tak w moim
życiu. Gdyby nie te kilka rzeczy… kilka cholernie ogromnych rzeczy… to umiałabym
się nim cieszyć. Tak bez powodu. Tak po prostu.
Ale nie umiem. Więc dobija mnie każda drobnostka, dobija
mnie codzienność, dobijają mnie myśli i dobijam siebie sama.
Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu wsiądę do Samochodzika,
odpalę silnik, włączę jakąś mocną muzykę i wcisnę pedał gazu. Już niedługo.
Może.
Choć pewnie nie.
7 października 2013
czasem
Czasem uderza mnie to, że – już poza tym całym gównem w
moim życiu – po prostu sobie w nim nie radzę. Nie radzę sobie z niczym, ze
zwyczajnymi rzeczami. I nie mam siły, po prostu nie mam siły.
I czasem na chwilę przestaję być sobą, nie wiem, czy
jestem małym dzieckiem, 20-latką czy doświadczoną przez życie staruszką.
I czasem na moment mój mózg się wyłącza, robię wszystko
automatycznie; niezmiernie głośno słyszę własne kroki, a każdy ruch jest tak
wyraźny, jakby najpierw – ale gdzieś w oddali – pojawiała się myśl o ruszeniu,
a potem dopiero sam ruch.
I czasem siedzę wieczorem przy biurku i nagle uderza mnie
uczucie, że coś jest nie tak, że nie jestem sobą, że mnie nie ma.
A czasem mam wrażenie, że nie ma całego świata…
5 października 2013
chaotycznie
Mam chore ciało, chore autko i permanentnie chorą duszę. Przez
większość czasu tylko tłumię łzy. Niepewność mnie zabija.
A czas to przecież tylko kolejny wymiar. To co będzie,
już było. To co było, dopiero będzie. Już dawno wszyscy umarliśmy. Wszystko jest względne. Chaotyczne. Inscrutable i abstruse.
A może w każdym kwarku jest osobny wszechświat, myślę,
patrząc na przemykającą za oknem szynę.
Stojąc z obojętną miną, próbując wytworzyć odpychające
pole magnetyczne, gdy ludzie włażą w moją – tak szeroką – strefę osobistą. Zgarbiona,
bezwładna. Martwe oczy – a wewnątrz krzyk. Przekleństwa, jak zdarza mi się
tylko w aucie. Frustracja zaczynająca się w dłoni i rozchodząca na całe ciało,
jak przeszywający ból nerwu od czubka palca, przez tułów aż do szyi.
Bakterie wszędzie bakterie zjedzą mnie zjedzą mnie zjedzą
a potem umrę i zjedzą mnie jeszcze bardziej.
3 października 2013
zmiany i początki
Nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale… tęsknię za zimą.
Może nie tęsknię, ale nie pogniewam się, gdy spadnie śnieg. Brakuje mi tego.
Wszędzie zimno, wszędzie biało. Nieskomplikowana biel i nic więcej. Mróz, który
rozjaśnia umysł i świat. Wszystko jest jasne i czyste. Uporządkowane. A to
przekłada się na mnie i na mój umysł. W tym roku złapałam doła, gdy przyszła
wiosna. Dziwne, ale… na swój sposób logiczne. Poza tym, wiosna nie była
dopasowana do mojego stanu umysłu, ten dysonans mnie męczył. Cholera, chyba
każda zmiana mnie męczy, nawet zmiana pór roku…
Ale zmiana domu na stancję, jak na mnie, przebiegła
całkiem sprawnie. Właściwie poczułam się trochę, jakbym wróciła do dawno nie
odwiedzanego domu…
I zajęcia. Nie są może tak fajne jak w zeszłym roku no i
dużo więcej trzeba latać po mieście, ale przynajmniej jest ich dużo. Nie mam
czasu myśleć – i dobrze. W nocy przeważnie śpię, bo jestem zbyt padnięta. To
dobrze, bardzo dobrze.
A śnieg niech spada jednak dopiero, gdy Samochodzik wróci
od mechanika, bo komunikacją miejską to mam dojazd wprost masakryczny.
30 września 2013
jestem?
Wszystkich ranię. Wszystkich ranię, dla wszystkich
jestem ciężarem. Praktycznie dla każdego, kto pojawił się w moim życiu, jak tak
teraz myślę. Może dlatego odrzucam ludzi. Nie, chciałabym tak myśleć. Ale
odrzucam ich, bo albo się boję, albo mnie wkurzają, albo i jedno i drugie. I
jestem samotna, i dobrze mi z tym. Tylko czasem chciałabym, żeby ktoś mnie
złapał za rękę. A może mi się tylko tak wydaje.
Czasem sobie myślę, że lepiej by było umrzeć, bo i tak
nic nie wnoszę do tego świata, a do życia innych ludzi – tylko złe rzeczy. A
najbardziej ranię siebie samą. Dlatego… może lepiej byłoby umrzeć.
Mówię sobie, że nic mi nie jest, bo nie mam prawdziwej depresji,
znam różnicę, i przecież nigdy się nie zabiję, wiem to, boję się śmierci i nie
chcę umierać, a przede wszystkim – bałabym się cokolwiek sobie zrobić. Poza tym
świat jest piękny – tylko czasem nie umiem tego dostrzec. Ale czy nie jest
niepokojące samo to, że o tym myślę? Że czasem wyobrażam sobie, jak zjeżdżam na
przeciwległy pas jezdni wprost pod rozpędzonego TIRa? Że będąc pod prysznicem widzę
oczami wyobraźni, jak wraz z wodą spływa moja krew? Że czasem wodzę palcem po
nadgarstku z dobrze widocznymi liniami żył i myślę sobie: wystarczy jedno
cięcie…?
Życie jest nie do wytrzymania na trzeźwo; mam wielką
ochotę naćpać się serotoniną. Ale póki co, pozostaje mi chlanie litrami
podwójnej melisy. Nie żeby to coś dawało.
28 września 2013
powrót
Niedługo powrót na studia. Jednocześnie mnie to przeraża,
smuci i cieszy.
Przeraża mnie wizja wiecznego załatwiania różnych rzeczy,
zaliczania, biegania. Ale głównie przeraża mnie znów życie na własny rachunek.
Lubię takie życie, ale dopiero, gdy się przyzwyczaję. Po tak długim czasie w
domu… może być ciężko. Poza tym, mimo wszystko, jakiś niepokojący jest cichy
pokój bez wkurzającej muzyki siostry zza ściany czy okropnego wycia odkurzacza
z dołu.
Smuci mnie to, że znów będę miała mało czasu na wszystko.
Zajęcia, zakupy, gotowanie, jeden odcinek serialu do obiadu – i już jest
wieczór. Przez wakacje zaprzyjaźniłam się ponownie z językami, wpadłam po uszy
w miłość do rosyjskiego – nie wiem, czy mój i tak już słomiany zapał nie
upadnie, gdy będę miała tylko wieczory i zmęczony umysł. Poza tym… koniec
budzenia się o 9 czy 10 i wylegiwania się z książką w łóżku, słuchając
chrapania psów śpiących w moim pokoju.
Ale mimo wszystko, cieszy mnie powrót na moją Alma Mater.
Wciąż nie wiem, czy mój kierunek jest tym, w czym widziałabym siebie w
przyszłości. Ale zajęcia są w większości bardzo ciekawe. I trochę już tęsknię
za notowaniem na wykładach, białym fartuchem, badaniem śliny lub upijaniem się
oparami etanolu…
26 września 2013
na drodze umieram z rozkoszy
Przez ostatnie parę dni moje życie jest wyznaczane przez
kierownicę w dłoniach, kluczyk w stacyjce, szum opon na asfalcie i nadal, po
tylu tysiącach przejechanych kilometrów, ten dreszczyk emocji wywołany przez
drogę przede mną, drzewa po bokach, zakręty, pomruk silnika, zapach paliwa na
dłoniach.
Czujność, ale swoboda. Poczucie kontroli i zaufanie samej
sobie – nigdy nie sądziłam, że to pierwsze mi się spodoba, a to drugie będzie
możliwe…
A w samochodzie wszystko wydaje się takie uporządkowane,
takie na swoim miejscu. Więc i łatwiej uporządkować myśli. Albo po prostu
jechać, interioryzując to, co za szybami. Albo dać upust emocjom, uwalniając
trochę adrenaliny.
Tak bardzo kocham tłoczne, szerokie krajowe drogi, na
których nie lubię być sama, oraz te wąskie, dziurawe i cholernie kręte,
powiatowe, obrośnięte drzewami i bez narysowanych linii, gdzie lubię samotność,
gdzie lubię jechać środkiem drogi i ścinać zakręty całą jej szerokością. Czuję
się wtedy jak królowa drogi i nie lubię z nikim tego dzielić…
Tak mało trzeba. Tak mało zwyczajnych rzeczy, żeby poczuć
życie. Wystarczy trochę czasu za kierownicą, wystarczy zwyczajny powiew wiatru
na szyi, wystarczy uczucie zimna, wystarczy dreszcz, gdy pociąg wjeżdża na tor,
przywożąc ze sobą głośny pisk hamulców i charakterystyczny zapach, wystarczy
łyk herbaty po męczącym dniu. Wystarczą małe rzeczy – bo gdy zdasz sobie
sprawę, ze mogłoby ich nie być, to czujesz się… może nie szczęśliwa, ale naprawdę
żywa.
Tylko potem kładę się wieczorem do łóżka i zasypiam, a zasypiając,
budzę się gwałtownie z przerażeniem, bo zapadając się stopniowo w sen czuję
się, jakbym powoli znikała…
24 września 2013
„noc jest ciemna i pełna strachów”
Jest zimno. Wszędzie i zawsze. Mam zimne ręce. Mam zimne
stopy. Wiecznie wstrząsają mną dreszcze. Dwie pary skarpet, dwie bluzy, koc, a
i tak jest mi zimno nawet w jelita, w wątrobę, w serce. Zimno mi w mózg. Byłoby
mi zimno w duszę, gdybym ją miała. Myślę, że łatwiej byłoby mi wytrzymać bez
jedzenia, niż we wiecznym zimnie. Najgorsza tortura na świecie – zimno.
A mi jest wiecznie zimno.
I ostatnio czuję się wiecznie chora. I może jestem.
Leżę w łóżku do 4 w nocy, czytając Kinga – zaprawdę
genialna lektura na pełne lęku noce… Jestem zmęczona, ale boję się zasnąć, więc
leżę i czytam w nadziei, że zmęczę się tak bardzo, że przestanę się bać. Ale
jestem coraz mniej śpiąca, coraz bardziej zmęczona, a lęk wciąż narasta.
Serce wybija jakiś tylko jemu znany, dziwaczny rytm, może
zaraz się zatrzyma. Może czeka tylko, bym zasnęła…
Rano wstaję, bolą mnie oczy, drżą mięśnie, chce mi się
płakać, a pod oczami mam zmarszczki jak 60-latka.
Najchętniej przetrwałabym ciemną, straszną noc, skulona
pod kocem z szeroko otwartymi oczami, opierając się lękowi. Położyłabym się o
szóstej rano i spała o przyjaznej porze dnia, gdy nic nie mogłoby zaatakować w
ciemności mojego leżącego bezradnie, bezbronnego ciała. Ale świat nie jest tak
skonstruowany – czego nie rozumiem. Noc, najniebezpieczniejsza pora, i my mamy
spać…?
Boję się to już za słabe słowa. Boję się to już za mało.
23 września 2013
w cieniu
Dawno temu nie mogłam się zdecydować, czy wolę
melancholijną poetyckość, natchnienie, jakieś takie wewnętrzne uniesienie, czy
stabilność emocjonalną i normalne życie. Teraz już wiem. Ale teraz jest już za
późno.
A najbardziej na świecie chciałabym, by moje życie było
kiedyś ciekawe, ekscytujące, żebym każdego dnia szła spać, nie mogąc doczekać
się następnego, i wstawała, ciesząc się jak dziecko. Choć miałam tak,
przez jakiś czas, przez parę chwil, niedawno, w czasie jednego z lepszych lat
mojego życia.
Ale to minęło.
Cokolwiek robię, czuję w środku ten ucisk, nadchodzący
falami. Lęk. Oglądam film i się boję. Uczę się i się boję. Czytam książkę i się
boję. To wyczerpujące. I ciągle ten szept w mojej głowie: umrzesz, umrzesz…
A gdy raz czy dwa w życiu zdarzy się coś, czego bałaś się
najbardziej na świecie, o czym myślałaś, ale mówiłaś sobie: tak nigdy się nie
stanie, to przestajesz być optymistką. Albo nawet realistką. Chociaż nie: realnie
i logicznie myślisz, że wszystko może się zdarzyć, i boisz się wszystkiego, co
tylko może wymyślić twój umysł z nad wyraz aktywną – wtedy, kiedy nie trzeba – wyobraźnią.
21 września 2013
rozdziobią nas
Nie myślę o przeszłości. Nie wspominam miniętych bólów,
cierpień, rozczarowań. Rozczarowanie… jakie to łagodne słowo. Aż chce mi się
śmiać. Chciałabym powiedzieć, że osoba, której ufałam prawie najbardziej na
świecie, zawiodła moje zaufanie – bo to jest tak mało, zawieść zaufanie…
Zamykane drzwi, śmiech dzieci za oknem, uścisk silnych palców
na nadgarstkach, słowa, słowa moje, a jednak nie moje, i oczy, oczy tak
znajome, ale tak obce.
Czasem to wraca, wraca jakąś piosenką, jakimś dźwiękiem,
wspomnieniem, myślą, uczuciem. I znów przez chwilę rozsypuję się w środku. Tak
jak kiedyś się rozsypałam, tak jak kiedyś nie było mnie ponad rok. Nie wiem,
jakim cudem jeszcze istnieję. I żyję w normalnym świecie.
Zapomniałam i cieszę się z tego, ale trochę mnie to
przeraża. Bo to wszystko naprawdę się zdarzyło. I może to jeszcze nie koniec.
To nigdy nie jest koniec.
Wspomnienia lubią atakować bez sensu w najdziwniejszych
momentach. A ja mam 20 lat i żadnych czysto dobrych wspomnień. Żadnych
radosnych. Żadnych szczęśliwych. Same złe i same zbrukane.
Dlatego lubię metal. Pozwala zagłuszyć myśli gdy myślę,
że zaraz wybuchnę.
20 września 2013
tryb awaryjny
I znów jest wiecznie zimno i ciemno.
Z każdej strony coś mnie gryzie, coś mnie boli, coś
łaskocze mój mózg i szepcze: nie dasz rady, nie dasz rady…
A w nocy ciemność zaciera kontury mnie.
Nie czuję się sobą, nie wiem kim jestem i przeraża mnie
to. Siedzę bez ruchu, bo gdy się poruszę – mam wrażenie, że mogę zaraz zniknąć.
Moim ciałem wstrząsają dreszcze, spazmy tak silne, że od zaciskania szczęki
boli mnie skroń.
Wiem, że zaraz coś się stanie.
Czekam na nieuniknione, tak się boję. Używamy słów: boję
się, ale większość z nas nie wie, jak ogromne rozmiary może przybierać to
uczucie. Większość z nas nie wie, czym jest prawdziwy lęk.
Coś mdłymi falami wzbiera w moich żebrach, w moim gardle.
W bezpiecznych czterech ścianach – ale jestem jak zwierzę,
żadnych myśli, żadnego rozumu; próbuję znaleźć choć jedną logiczną myśl, ale
czuję, jak mój rozsądek chowa się gdzieś w bezpiecznym miejscu, ucieka przez
tsunami w mojej głowie, w moim ciele.
Jestem uruchomiona w trybie awaryjnym.
Tylko instynkty, a właściwie tylko jeden – UCIEC.
Tylko dokąd? Dokąd ucieka się przed samą sobą?
19 września 2013
dobrze i nikogo
Tak sobie myślę – jak bardzo byłabym zraniona, gdyby mi
zależało. Jak bardzo czułabym się zraniona, że kiedyś rozmawialiśmy godzinami i
nie mogłam paru dni ani nawet wieczora bez takiej rozmowy wytrzymać, a potem
wspominałam je nocami – a teraz nie mam słowa od ciebie od tygodnia czy dwóch.
Jak bardzo czułabym się zraniona, że… znudziłam się? zawiodłam? okazałam się inna,
niż myślałeś? Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Jaki wspaniały sposób na
uniknięcie zranienia – przekonanie samej siebie, że mi nie zależy, że whatever.
Działa.
Samotność jest wspaniała. Taka oswojona samotność. Która
cię nie gryzie ani nie boli. Która jest częścią ciebie. Dzięki temu tak nie
boli, kiedy ktoś odchodzi, a ty zostajesz sam. Dzięki temu nie robisz głupot,
żeby tylko nie być samotnym. A gdy samotność na chwilę znika – dużo bardziej to
cieszy. A gdy powraca – czujesz się, jakbyś wrócił do domu po długiej podróży
pełnej przygód. A nie, jakby wyrwano ci kawałek serca.
Tak, samotność jest wspaniała. Tylko czasem siedzisz
zawinięty w koc, pijesz samotnego drinka i chce ci się płakać, sam nie wiesz
dlaczego.
17 września 2013
tak mija
Zapach jesieni. Powietrze jest już chłodne. Deszcz
przestaje być wybawieniem i radością. Odkręcam kaloryfer.
Piję jedną zieloną herbatę po drugiej, z rozrzewnieniem
wspominając czasy, gdy wlewałam do niej rumu. A także zapach dopiero co
zmielonej kawy, smak pierwszego łyka tej wspaniałej gorzkości. Pierwszy łyk
mocnej, świeżo sparzonej kawy z mlekiem to jeden z najpiękniejszych smaków na
świecie. Podobnie jak smak letniej już, z aluminiowym posmakiem, pitej z kubka
termicznego na pierwszym wykładzie o 8 rano.
Patrzę na stare, pożółkłe, rozpadające się książki
wykopane gdzieś z kartonów w zapomnianym zakamarku domu, który przywłaszczyły
sobie pająki, myszy i szpaki. Patrzę na nie i przeraża mnie, jak mija czas.
Przeraża mnie, podobnie jak czucie bicia własnego serca czy patrzenie w
gwiazdy. Przeraża mnie to, bo przypomina mi o tym, jak mali jesteśmy, jak
szybko mijamy. Że przy życiu trzyma nas tylko kawałek mięsa, kawałek
nietrwałego, biologicznego materiału, który teraz się kurczy i rozkurcza, a za
chwilę – kto wie. Przeraża mnie to, jak czas szybko mija. I że kiedyś mnie nie
będzie. Przeraża mnie, jak jestem mała w porównaniu do całego świata, całego
wszechświata. Jak nic nie znaczę.
A to nawet nie są moje książki, które widziałam za czasów
nowości. Więc przeraża mnie, co będzie, jeśli dożyję czasów, gdy moje – teraz
nowe – książki będą tak wyglądały. Co poczuję, widząc je…
16 września 2013
z ukrycia
Czasem jest już tak źle, że, jak zranione zwierzę,
uciekam i zamykam w kokonie obojętności. Wokół jest nicość, nie ma mnie, jest
tylko świat, a ja dryfuję gdzieś obok własnej jaźni; nie ma przeszłości,
wspomnień z czasów, gdy byłam małą dziewczynką, nie ma bólu wywołanego
przeszłymi ranami, nie ma nadziei na przyszłość ani gniewu na to, jak jest.
W takich chwilach myślę sobie: teraz mogłabym umrzeć.
Bo jest mi wszystko jedno, nie miotałabym się więc w
strachu przed nicością, rozpaczliwie pragnąc zaczerpnąć jeszcze choć jednego
oddechu – bo po co, bo przecież i tak za parę sekund umrę, jak każdy z nas.
Ale łaska nie nadchodzi, czas mija, kokon się rozpada, a
ja szepczę: do następnego...
15 września 2013
może niektórzy
Jak najbardziej rozumiem ludzką potrzebę posiadania kogoś
obok, bliskości, kochania kogoś i tak dalej, i tak dalej.
Nie rozumiem tylko, dlaczego na każdym kroku wmawia się
nam, że tylko z kimś możemy być szczęśliwi, że sensem życia jest miłość, że
każdy może sobie kogoś znaleźć, że bycie samemu jest żałosne.
A co, jeśli niektórzy ludzie po prostu nie nadają się do
związków? Tak jak niektórzy nie nadają się na kierowców, bo wolno reagują, za
bardzo się stresują albo są ślepi lub kalecy. Może niektórzy nie nadają się do
miłości. Może niektórym jest tak dobrze.
Nawiasem mówiąc, może powinni każdemu kandydatowi na
kierowcę robić szczegółowe badania psychiatryczne. Bo może niektórzy czasem,
gdy jedzie prosto na nich wyprzedzający na wariata TIR, myślą o wciśnięciu gazu
zamiast hamulca. Może tak byłoby lepiej.
Nie mówiąc już o kierowcy takiego TIRa.
10 września 2013
insomnia
Lubię chodzić spać późno, bo jest bliżej rana. Mniej tej
okropnej, nieprzyjaznej ciemności. Nie takiego miejskiego półmroku wypełnionego
odgłosami nocnego życia, tylko prawdziwej ciemności, przeraźliwie cichej. Latem
jest najlepiej, bo czasem, gdy kładę się do łóżka, zaczyna się robić już jasno.
Jest jakoś bezpieczniej.
Ale i tak nie mogę spać. W głowie wierci mi dziurę denerwująca
częstotliwość bzyczenia komara, za chwilę przelatuje on nad moim otwartym
okiem, aż czuję powiew powietrza na gałce ocznej. Jestem bliska nadania mu imienia
– w dzień często kręci się gdzieś w pobliżu, a gdy tylko w nocy gaszę światło –
wybiera sobie moje ucho jako miejsce na nocną imprezę. Próbowałam go zabić, ale
chyba jest nieśmiertelny.
Podobnie jak ludzie w moim życiu. Miotam się między
łaknieniem samotności a rozpaczliwą potrzebą drugiego człowieka. Zachowuję
dystans, druga osoba oddala się, a ja jej na to pozwalam. I tylko w nocy czasem
przychodzą wspomnienia, przychodzi „a gdyby”. Nasze rozmowy i wspólny czas
razem były fajne, ale samotność jest dużo mniej skomplikowana. Zaraz
wspomnienia zblakną, a w moim życiu pojawi się następna ofiara.
Dobre wspomnienia zakopują się gdzieś w otchłani mojego
zszarganego umysłu, złe tym bardziej. Ale czasem wracają. Dobre zwykle
przywołują złe, tak więc jakby ich nie było. A złe… nie wiem, jak mam żyć,
skoro zwykłe rzeczy wywołują we mnie traumę. A prawdziwa trauma drzemie w
ukryciu i tylko czekam, aż zaatakuje z wielką siłą, tak jak kiedyś.
6 września 2013
blessing in disguise
Gdy dzieje się coś złego, często się pocieszam, że mogło
być jeszcze gorzej. I tylko boję się momentu, kiedy nie będę mogła wymyślić niczego
gorszego… ten moment jeszcze nie nadszedł, ale czasem czuję, że jest blisko.
Chociaż może zawsze będzie coś gorszego. Świat jest straszny, ludzie są
straszni, na pewno zawsze będzie coś gorszego.
A nawet jeśli nie, to pozostaje szukanie „szczęścia w
nieszczęściu”. To też pomaga, czasami. Nawet, kiedy rozważasz sytuację tak
straszną, że to niby „szczęście” brzmi zupełnie niepoważnie, aż śmiesznie. Coś
jak: dobrze, że skoczyłam z drugiego piętra – przynajmniej teraz wiem na pewno,
że nie umiem latać.
I tylko te samotne chwile za kierownicą pozwalają mi na
krótką chwilę oderwać się od wszystkiego. Mała przestrzeń, gdzie jestem tylko
ja i moje myśli. Szum kół na asfalcie. Uczucie, gdy dodaję gazu i silnik wyje. Skok
adrenaliny przy wyprzedzaniu. Wschód słońca nad polami, z każdą minutą
wyglądający inaczej. Albo ciemna noc i tylko dwie smugi światła przede mną,
taki ciemny tunel, a ja – bezpieczna. Taka mała kapsuła, do której możesz
wsiąść i na chwilę odlecieć gdzieś daleko. A pomyśleć, że prawie mnie to
ominęło… A pomyśleć, że za jakiś czas może będę musiała z tego zrezygnować.
1 września 2013
discordia
Ciśnienie wyjebane w kosmos, serducho nadające na jakichś
dziwnych falach, ból wszystkiego w środku i nie tylko w środku, skoki
wszystkiego, co tylko możliwe – począwszy od temperatury, przez wspomnianą już
pikawę po nastroje.
Czuję się, jakbym miała zaraz zwymiotować własną duszę.
Bo chęć do życia i nadzieja na przyszłość już dawno temu
postanowiły się ewakuować z tego skażonego środowiska z mrugającymi wszędzie
czerwonymi, alarmującymi światłami.
Chaos totalny. Szalejąca entropia.
Zastanawia mnie, czy kiedyś będę normalnie żyć, jak każdy
normalny człowiek. Chyba nie.
Nawet nie wiecie, jakie macie szczęście.
28 sierpnia 2013
another trip to hell
Oni tego nie rozumieją, ten ogromny, ogromny lęk,
obezwładniający, nie pozwalający logicznie myśleć, oni tego nie rozumieją i ja
sama też tego nie rozumiałam kilka miesięcy temu. Zapomniałam to rozumieć.
A teraz znów, znów zachowuję się jak mała dziewczynka i
nienawidzę tego, nienawidzę tego, nienawidzę tego, jak nie umiem powstrzymać
łez, bo tak bardzo się boję. Jak krzyczą na mnie, żebym się wzięła w garść, bo,
dziewczyno, masz 21 lat.
A ja czułam się, jakbym nie miała 21 lat, jakbym w ogóle
nie miała lat, jakbym w ogóle nie była sobą, jakbym była tylko duchem
zawieszonym w przestrzeni wypełnionej mgłą tego okropnego lęku, duchem, który
nic nie czuje, który nie może mówić ani myśleć, który zaraz się rozmyje.
I nikt nie rozumie, że co z tego, że jest 2 w nocy – ja
nie chcę iść spać bo boję się, że się nie obudzę.
I nikt nie rozumie, jak bardzo jestem chora, mimo że nic
mi nie jest.
A ja nie rozumiem, dlaczego tak bardzo czasem chcę
umrzeć, a tak boję się śmierci.
23 sierpnia 2013
lunacy
Czasem przypominam sobie uczucia, emocje. Jak to było,
upić się czyjąś obecnością. Czyjąś bliskością. Czuć ciepło jego ciała, jego
zapach. Wtedy byłam tak pewna. Niepewna siebie, pewna jego. Zawsze pewna kogoś,
nigdy siebie. Aż do teraz. Przerażająco jest nie być pewnym innej osoby.
Ekscytująco. Ale strasznie.
Ale to nieważne. To wszystko nie ważne, nie mam siły na
to. Całą energię wkładam w walkę z sobą. Bo każdego dnia, każdej godziny,
jestem unicestwiana od środka. Każdej godziny czuję to zmieszanie w środku. Jak
morze przed sztormem. Aż nadchodzi fala, której nie jestem w stanie się oprzeć.
Która zalewa mnie tak, że tracę zmysły. Miotam się, psychicznie i fizycznie, i
czuję, jak umieram.
Już prawie zapomniałam, jak silny może być sztorm. Aż tu
nagle – 10 w skali Beauforta.
I tylko czekam, aż przyjdzie jakieś tsunami, które
zniszczy wszystko, co przez te 20 lat stanowiło mnie. Czekam na to tak usilnie,
że aż tego chcę. Ale to nigdy nie nadchodzi… więc wariuję z oczekiwania.
I chciałabym tylko, żeby nadeszły te przerażające, zimowe
wieczory, pustka, ciemno, świeczki, drinki i niebezpieczne schronienie pod
grubym kocem.
Widzicie, tu nie ma tu miejsca dla nikogo innego.
21 sierpnia 2013
i want my pills back
Czytanie sobie w myślach i krótkie rozmowy o niczym do 5
nad ranem.
Ale nie, to nie to.
Piąta rano, było już prawie jasno. A parę miesięcy temu o
5 wstawałam… ale wtedy było całkiem ciemno. Chyba jestem skazana na życie w
ciemności.
Spać – oznacza dla mnie ostatnio leżeć w ciemnym pokoju,
słuchać przerażającego bicia swojego serca i pławić się w beznadziejności,
odganiać gryzącą mnie przyszłość i przekonywać siebie, że nie ma czego się bać,
że trzeba od czasu do czasu trochę pospać, na chwilę umrzeć, narażona na wszechobecne
ciemne demony.
Znów czuję się rozszarpywana na kawałki, tracę grunt pod
nogami. Ćwierć centymetra sześciennego… może nie czystego szczęścia, ale dzięki
temu czułam się prawie jak normalny człowiek, prawie normalnie mogłam żyć.
Ta gęsta, ciemna mgła we mnie. Ona mnie paraliżuje, ale
jest dobra, jest znajoma… nie odciągaj mnie od niej.
16 sierpnia 2013
hide
Nocą patrzę przez okno swojego pokoju. Jest ciemno. A ja
chciałabym być tam, na zewnątrz, w jednym z tych pędzących gdzieś daleko
ciemnych samochodów, mieć przed sobą dwie smugi światła, a dla innych być dwoma
jasnymi punkcikami na ciemnej drodze…
I chciałabym, żeby już była zima. Żeby było ciemno, żeby
było mi zimno i źle, żeby móc wejść pod koc, zakopać się pod nim i przespać
problemy i depresję. Obudzić się i spać znowu. I tak cały czas. Całe życie.
Przespać życie, nic nie czując. Nie żyć, tylko każdego dnia umierać troszkę
bardziej.
12 sierpnia 2013
i hate
Nienawidzę zachowywać się jak 14-latka. Co 5 minut
sprawdzać, czy odpisał, i co 5 minut się rozczarowywać. Albo cieszyć jak z
wygranej w lotka…
Nienawidzę wariować, bo nie wiem, co on myśli, co czuje. Bo
może nie chce mieć ze mną nic wspólnego.
Nienawidzę wpływu innych ludzi na mnie, tego, jak
przejmuję ich zachowania, preferencje, czasem uczucia.
Nienawidzę tego, że zaufałam i nienawidzę tego, jak
bardzo swobodna jestem, jak mogę powiedzieć wszystko i wiem, że zostanę
zrozumiana.
Nienawidzę tych sytuacji, kiedy praktycznie czytamy sobie
w myślach. I jak podobnie się czujemy danego dnia. I jak podobni jesteśmy w
ogóle.
Nienawidzę tego stresu, uczuciowego zamętu, niepewności.
Może dlatego się odsuwam.
Może to dobrze. Może jestem zbyt chwiejna, zbyt chłodna
emocjonalnie, zbyt przyzwyczajona do samotności. Może jestem zbyt egoistyczna i
przestraszona. Może jestem zbyt zniszczona, by móc coś komuś zaoferować.
Ale jednak przeraża mnie wizja samotnego życia, z dnia na
dzień, z tygodnia na tydzień. Praca, pies, rachunki. Samotnie wypite piwo
wieczorem, samotnie obejrzany serial. Ciemne, ciche mieszkanie. Żadnego
ciepłego ciała obok. Żadnego „my”, zawsze tylko „ja”.
8 sierpnia 2013
just music
Muzyka i wspomnienia, to rzeczywiście cholernie mocne
połączenie.
Każdy dźwięk, każde uderzenie w gitarę, każdy bas
odblokowuje jakieś wspomnienie, jakieś uczucie, jakąś emocję.
Rozmowy na przerwach, trzymając się za ręce. Jego oczy
koloru mlecznej czekolady. Jego włosy pod moimi palcami. Kąciki jego ust. Jego
wargi. Jego ręce obejmujące mnie. Zarys mięśni na przedramionach. Rowek na jego
klatce piersiowej. Jego oddech i bicie jego serca. Drżący głos, gdy pierwszy
raz powiedział mi, że mnie kocha. Szczęście w jego oczach. Moje własne
szczęście, gdy stawałam na palcach i go całowałam, gdy zarzucałam mu ręce na
szyję i wtulałam się w niego.
Jak to możliwe, że najszczęśliwszy okres mojego życia
wywołuje we mnie łzy, i to nie nostalgii? Że najszczęśliwszy okres mojego życia
stał się tym najgorszym? Że tak strasznie wspominam czas, kiedy byłam zakochana…?
6 sierpnia 2013
there’s nothing there
Nie widzę siebie w wieku 40 lat. W wieku 30 – może
jeszcze, ale 40? Nigdy. Mam wrażenie że stanie się coś strasznego, że w ciągu
tych 10, 20 lat tyle może się zmienić, tyle złego może się zdarzyć i że zdarzy się,
i że będzie to coś, po czym już się nie pozbieram; że co chwilę moje życie się
rozsypuje i to, że teraz jest w miarę dobrze, jest jak domek z kart.
A przerażająca prawda (choć taka, której do siebie nie
dopuszczamy) jest taka, że nie ma Boga, nie ma miłości, nie ma sensu życia, jesteśmy
tylko zwierzętami, tak się nieszczęśliwie stało, że obdarzonymi świadomością,
ale tylko zwierzętami, a nasze istnienie nie ma najmniejszego sensu…
29 lipca 2013
maybe
Nie sama krzywda jest najgorsza, a to, jak bardzo ktoś
może zawieść twoje zaufanie. Jak cholernie mocno. Tak mocno, że później nie
jesteś w stanie zaufać do końca nawet własnej rodzinie.
A może to nie było zaufanie, tylko naiwność. A może
zasłużyłam na to wszystko. Może jestem nieczułą suką, której nie warto kochać.
Może doprowadzam ludzi na skraj szaleństwa, na którym sama żyję.
Nie chwytaj mojej dłoni, bo pociągnę cię za sobą do tego
ciemnego, ciemnego miejsca, które dla mnie jest domem, a dla ciebie może być
piekłem.
Nie mogę patrzeć na siebie w lustrze. Niewinna twarz i znużone
oczy psychopatycznego mordercy.
Albo po prostu zgorzkniałego człowieka, który już nie
czuje, bo to boli.
18 lipca 2013
faraway
Przeszłość, której nie chcę pamiętać. Nie pamiętam. Ale
czasem wraca i to mnie zabija.
Jestem zjebana. A mam dopiero 20 lat. Boję się
przyszłości.
I ten świat, tak niepojęty, zły, niesprawiedliwy.
Nigdy nie będzie dobrze. A nawet jeśli będzie, to coś we
mnie zawsze będzie źle.
Bo nie rozumiem wszechświata.
Bo wiem, że kiedyś umrę.
Ale nie zaszkodziłoby mi trochę zapomnienia od
wszystkiego… trochę niczym niezmąconego szczęścia.
Chcę tylko odlecieć. Odlecieć gdzieś daleko. Nie myśleć,
nie czuć… Być. Li i jedynie.
Chcę noc. Nocą jest dobrze. Noc jest straszna, ale
kojąca. Jest cicho. Jest ciemno. A łzy… łzy nocą są usprawiedliwione.
Ale nocą jest dobrze. Nie potrzeba tak dużo łez.
9 lipca 2013
once
Stadium totalnego załamania psychicznego.
Niemal obłąkanie ze strachu.
Zamykanie się w sobie i w domu, oderwanie od świata.
Życie na krawędzi, w każdej sekundzie czując, że zaraz
spadnę. Albo że ktoś mnie brutalnie ściągnie.
Tak było, teraz uciekłam kawałek od tej krawędzi. Nie
wiem, na jak długo. Nie wiem, czy jestem silniejsza. Pewnie byle podmuch wiatru
mógłby mnie znów popchnąć w tamtą stronę. A może już to robi.
Tęskniłam za Tobą. Za nieznanym Tobą, który byłeś taki
jak ja podobnie, jak każdy chory na raka jest taki sam. Tęskniłam za Tobą przez
te kilka lat – a może tylko za moim wyobrażeniem Ciebie…?
Dobrze jest mieć kogoś w swoim życiu.
Ale chyba nie dla mnie. Wszystko komplikuję.
Przyciągnę, odepchnę, zranię i zatęsknię.
30 czerwca 2013
tearing you
Przypadkiem znalezione zdjęcie, które tak nieracjonalnie,
niepodobnie do mnie zaczęłam drzeć, bez łez, bez żadnych myśli, bez poczucia
siebie, bez świadomości. Siedziałam na podłodze i darłam szczęśliwe chwile,
których nie chcę pamiętać. Darłam tak, aby nie zostało nawet pół jego
spojrzenia, pół mojego uśmiechu. Jego uśmiechu. Nie ma prawa się uśmiechać z
mojego powodu. A ja nigdy już nie będę się tak uśmiechać, jak wtedy. Bo przez niego
coś we mnie umarło.
I przez niego pewnie już zawsze będę zalęknionym
dzieckiem, coraz starsza, coraz bardziej żałosna, aż w końcu zostanę samotną
starą panną, której nawet pies nie lubi.
15 czerwca 2013
nada
Kawałek mięsa w mojej piersi trzyma mnie przy życiu.
Ale czuję się pusta. To jest gorsze niż depresja. W
depresji przynajmniej wiesz, że umierasz z rozpaczy, czujesz tylko ten
wewnętrzny ból, chcesz umrzeć i nic cię nie obchodzi, tylko ten ból, masz się
czego uczepić i tak egzystujesz… A taka pustka? Zwyczajne życie, uczelnia, dom,
ludzie, a gdy zostaję sama, to czuję tę pustkę i czuję się taka pomieszana,
jakbym zaraz miała zwariować.
Czasem się siebie boję. Bo kiedyś albo zabiję siebie,
albo kogoś innego.
Muszę iść spać, bo chyba bredzę. Bo boli mnie w środku. A
jutro będzie lepiej, zawsze jest. Jutro będę w stanie się uczyć i wrócić do
normalnego życia, do nudnego, pustego życia.
Tylko oczy będą mnie trochę szczypały.
14 czerwca 2013
yep.
Jest chujowo, ale stabilnie.
Pająk wpadł mi do samochodu.
Mam 21 lat i boję się kupić alkohol.
Złapał mnie fotoradar.
Hipochondria działa pełną parą.
Łóżko mi skrzypi i śnię dziwne sny. Uczę ludzi jeździć na
krowie i przytulam zombie.
Chcę kogoś obok, kto odegnał by lęk przed nocą. Ale
jestem samotnym wilkiem, wiem. Dlatego czasami płaczę wieczorami z samotności,
ale nigdy nie marzę. Nie tak naprawdę.
Chcę już wakacje, bo wszyscy dadzą mi wreszcie święty
spokój i zapomną o moim istnieniu.
10 czerwca 2013
you know nothing
Jak to jest, że czasem cieszę się byle shtako: drogą przede mną, głosem
miasta, słońcem czy deszczem, piosenką, kawą, czy po prostu istnieniem, a
innym razem, choćby nie wiem jak dobrze i fajnie było, czuję tę pustkę w
środku…?
Tęsknię za cieszeniem się życiem, mimo że nie wszystko było tak, jak bym chciała, jak być powinno - ale przecież nigdy nie jest. Więc dlaczego teraz czuję się tak źle?
Nie wiem. Nie umiem żyć, idę spać.
A tak w ogóle, to... każdy umiera samotnie, więc po co ten trud?
Miałam kiedyś kogoś, kogo mogłabym nazwać bratnią duszą. Ale jak zwykle, spieprzyłam to. Nawet plany Wszechświata potrafię spieprzyć.
Poza tym nie jesteś moją bratnią duszą, nie możesz być. Ludzie nie mają dusz. A ponadto, wszyscy jesteśmy martwi.
Tęsknię za cieszeniem się życiem, mimo że nie wszystko było tak, jak bym chciała, jak być powinno - ale przecież nigdy nie jest. Więc dlaczego teraz czuję się tak źle?
Nie wiem. Nie umiem żyć, idę spać.
A tak w ogóle, to... każdy umiera samotnie, więc po co ten trud?
Miałam kiedyś kogoś, kogo mogłabym nazwać bratnią duszą. Ale jak zwykle, spieprzyłam to. Nawet plany Wszechświata potrafię spieprzyć.
Poza tym nie jesteś moją bratnią duszą, nie możesz być. Ludzie nie mają dusz. A ponadto, wszyscy jesteśmy martwi.
4 czerwca 2013
borderline
„Czemu by nie wjebać się w tą barierkę?” „Ależ nie
kochana, to jest dobre auto, kosztowało 8 koła!” Gorzko-zabawna myśl – stare auto
więcej jest warte ostatnio niż moje życie.
I znów jestem na granicy, kiedy wszystko jest takie
nierealne i ja jestem nierealna i boli tak bardzo, i mam wrażenie że zaraz nie
wytrzymam i zwariuję naprawdę, mocno i ostatecznie, i boję się tego, ale
przynajmniej nie musiałabym żyć.
Wszystko mnie wkurza, nawet piosenka w głowie mnie
wkurza, a folder z naszymi piosenkami omijam od dawna wzrokiem, jak kiedyś jego
oczy. Boże nie dam rady co ja mam zrobić chcę się odurzyć zawroty głowy słabość
mięśni i nie czuć tego bólu.
Chcę żeby bolało, żeby mnie coś bardzo bolało, fizycznie
bolało, bo może to mnie wyrwie z amoku albo odwróci uwagę od straszniejszego
bólu w środku.
Może muszę po prostu udawać życie, grać. Uśmiechnij się,
uśmiechnij się tak jak wtedy, gdy byłaś szczęśliwa… ale to nie jest dobre
wspomnienie, nawet najszczęśliwszy okres w moim życiu, czy ja mam jakieś dobre
wspomnienia…?
Zawsze, gdy już się wszystko zaczyna we mnie układać, wszystko
się jebie. Jestem szczęśliwa, albo przynajmniej nie nieszczęśliwa, nie pamiętam
kiedy ostatni raz płakałam, a potem powoli, lekkie poczucie bezsensu nadchodzi,
opieram się mu i żyję, ale ono jest za silne, ta melancholia jest zbyt silna i
zbyt kusząca, i padam w jej objęcia, i potem nie jestem w stanie nic robić,
stoję bez sensu przez lustrem i patrzę sobie w oczy, a rozmazany makijaż tak
nienaturalnie wygląda na mojej twarzy.
Czy ja zwariowałam?
25 maja 2013
unreal
Drażni mnie zapach starych ludzi w supermarkecie przed
południem.
Przeraża mnie kruchość życia, gdy dwie młode dziewczyny
nagle giną w wypadku.
Uderza mnie przeszłość, wspomnienia i stare błędy.
A nocami czuję się tak nierealnie. Budzę się w środku
nocy i to jest takie straszne. Zasypiam, ale co chwilę się budzę. Czasami.
I pusto mi i źle, bo ten świat, bo ludzie, bo ja, bo nikt.
Nie umiem żyć, ciągle próbuję tworzyć dobre wspomnienia, ale tylko dokładam
sobie tych, o których chcę zapomnieć. I zapominam, i nie pamiętam przeszłości,
żyję przyszłością, a raczej nigdy. Czuję się jak szmaciana lalka, w którą
ciągle wciskam życie, żyję mimo wszystko, ale nie wychodzi. Rozpadam się na
kawałeczki i tylko rzucanie się w wir nauki trzyma mnie w miarę w kupie,
bezsensowny sens mojego istnienia.
Boję się wakacji.
21 kwietnia 2013
return
Wiosną świat budzi się do życia, a we mnie budzą się wspomnienia. I
wątpliwości. Zamykam się w sobie jeszcze bardziej, rozpływam nad swoją
żałosnością, nienawidzę siebie, nie chce mi się żyć, nic nie ma sensu.
Ciągle jem, jem, jem, wszystko wraca, myślę o śmierci i chcę krzyczeć, płaczę, chcę do mamy, chcę się do kogoś przytulić, chcę jakąś tabletkę, która zlikwidowała by ten okropny ból w środku, rozdzierający ból, bo czuję, jakbym nie mogła już wytrzymać.
I nie mogę przestać płakać i wiem, że to bez sensu, że to jest złe i żałosne, ale to tak boli, że nie mogę przestać, i chcę tylko zanurzyć się w tę rozpacz, i sama siebie się boję, i chcę tylko zasnąć i obudzić się, gdy już będzie dobrze.
I chodzę po świecie, chodzę po mieście i wszystko wydaje mi się takie nierealne, takie bez sensu, takie odległe i niezrozumiałe, po co to wszystko, skoro to i tak nie istnieje, wy nie istniejecie, ja nie istnieję, świat nie istnieje, nic nie ma znaczenia, a ja tak bardzo nie rozumiem tego świata, nic nie rozumiem, aż nagle przestaję się bać śmierci, już nie gryzę ze strachu swoich pięści, bo przecież i tak nie istnieję, to jest złudzenie, to wszystko to złudzenie, połączenie w mózgu i świadomość fałszywego istnienia, ot co.
Ciągle jem, jem, jem, wszystko wraca, myślę o śmierci i chcę krzyczeć, płaczę, chcę do mamy, chcę się do kogoś przytulić, chcę jakąś tabletkę, która zlikwidowała by ten okropny ból w środku, rozdzierający ból, bo czuję, jakbym nie mogła już wytrzymać.
I nie mogę przestać płakać i wiem, że to bez sensu, że to jest złe i żałosne, ale to tak boli, że nie mogę przestać, i chcę tylko zanurzyć się w tę rozpacz, i sama siebie się boję, i chcę tylko zasnąć i obudzić się, gdy już będzie dobrze.
I chodzę po świecie, chodzę po mieście i wszystko wydaje mi się takie nierealne, takie bez sensu, takie odległe i niezrozumiałe, po co to wszystko, skoro to i tak nie istnieje, wy nie istniejecie, ja nie istnieję, świat nie istnieje, nic nie ma znaczenia, a ja tak bardzo nie rozumiem tego świata, nic nie rozumiem, aż nagle przestaję się bać śmierci, już nie gryzę ze strachu swoich pięści, bo przecież i tak nie istnieję, to jest złudzenie, to wszystko to złudzenie, połączenie w mózgu i świadomość fałszywego istnienia, ot co.
A potem idę spać, budzę się rano, wychodzę z domu i
cieszę się dźwiękiem tramwaju, cieszę się wiatrem na twarzy, szumem opon na
asfalcie, prędkością, słońcem, listkiem, uśmiechem, wykładem, kawą, mało by
brakowało – psimi fekaliami na chodniku, taka jestem bez powodu szczęśliwa.
Kompletnie nie rozumiem.
16 kwietnia 2013
world
Nie żyję. Za dużo myślę. Nie żyję, tylko myślę.
I znów: budzik w środku nocy, ciemność za oknem, ból
głowy i mdłości. Zajęcia, zakupy, obiad. Nie chcę tak żyć, tak normalnie…
A świat mnie przeraża. Konsumpcjonizm, nietolerancja,
wszystko. Dlatego od niego uciekam i zamykam się w czterech ścianach myśląc, że
to coś zmieni, że to coś pomoże.
A gdy wyjdę – sztuczność, zawroty głowy i otępienie
światem.
Idę w tłumie jak owca, czerwone światło – stoimy, zielone
– jak stado zwierząt ruszające, gdy otwiera się zagroda.
Ja, nosząca bezpłciową kurtkę przeciwdeszczową. Ja, wkurwiająca
się, gdy ktoś mówi do mnie jak do dziecka – znak, że jestem stara. Ja, permanentnie
gubiąca się w centrach handlowych i supermarketach. Ja, przestraszona
kolorowymi ubraniami w sklepach i nachalnymi ekspedientkami.
Ja, dla której nikt nie jest dobry i ja nie jestem dobra
dla nikogo.
Ale czasem chcę się upić tak bez powodu. I czasem czegoś
mi brakuje tak w środku, jakby części mnie.
3 kwietnia 2013
just nothing
Zimno, źle i żałośnie mi. Wszystko wraca. Chcę jeść, spać
i umrzeć. Chcę tylko zanurzyć się w tą wypełniającą mnie rozpacz.
Jak ja mam żyć, jestem dorosła…
Chcę jakąś tabletkę, tabletkę na ból w środku, bo inaczej
mnie rozedrze na strzępy. Trzymam się za klatkę piersiową, bo inaczej się
rozpadnę…
Boję się siebie.
Niechęć i obrzydzenie.
Umrzeć, bo i tak już mnie nie ma.
31 marca 2013
void
Prześladuje mnie przeszłość, dobija teraźniejszość, i
jeśli nie szczęśliwa, to chcę być przynajmniej wesoła…
Ale wciąż czuję tę pustkę w środku, nie potrafię się
cieszyć, żyć normalnie. To samo życie, które było dla mnie codzienną przygodą,
teraz jest codziennym stresem i czekaniem, aż to minie, aż będzie lepiej.
A najgorsze, że ta pustka w środku jest taka
przyciągająca, hipnotyzująca, w pewien sposób przyjemna, choć wiem, że jest
zła.
A ja nawet nie umiem się porządnie załamać, płakać,
krzyczeć i upaść…
25 marca 2013
vagus
Przesilenie wiosenne, żarłoczność, depresyjność i ogólne
wyplucie.
Mój nerw błędny błądzi i zabija mnie.
A oglądając filmy płaczę, bo też chcę tak cierpieć, chcę
tak cierpieć, chcę przeżyć coś tak strasznego, bo ci którzy cierpią, którzy coś
stracili, mieli przedtem coś pięknego, a ja nie mam nic, nie czuję nic, nic
dobrego, nic złego, a chcę coś przeżyć, chcę coś poczuć…
15 marca 2013
alone?
Czasem widzę kogoś,
widzę coś albo tylko wspominam i doprowadzam się do drżenia wnętrza i
zewnętrza, galopowania serca i pragnienia gryzącego dymu w płucach. Pragnienia
wtulenia się w czyjeś ciepłe ciało, żeby odgonić wszystko, co złe.
Ale nie. Bo ja zbliżam
się do kogoś, a potem uciekam, odpycham, ranię. Chyba relacje międzyludzkie
mnie przerastają. Chyba za bardzo się boję. Choć czasem chciałabym, jak inni,
zmienić się, inaczej się ubierać, zachowywać, nawet wzrok mieć inny,
sposób bycia, świata poza kimś nie widzieć. Ale może to nie dla mnie. Może
jednak chcę być tylko i wyłącznie sobą. Może nie potrafię dzielić z kimś
przestrzeni, dzielić z kimś życia.
A tak przerażająco łatwo przyzwyczaić się do samotności…
Może zostanę starą panną, świrniętym naukowcem.
27 lutego 2013
broken
Jestem zepsuta. Mam 20 lat i jestem zepsuta, moje ciało
jest zepsute. A umysł… umysł to już w ogóle.
Jestem rozdarta
pomiędzy wejściem pod biurko, załamaniem się i płaczem, a zebraniem się do
kupy, bo świat się nie kończy i życie przede mną. Ale to pierwsze jest takie
kuszące…
Ciągle spadam ze
schodów. Ciągle zamykam się w sobie. Same problemy ze mną.
A w przejściu
podziemnym – duch z przeszłości, grający na gitarze tak dobrze znane mi nuty.
Skrzyżowane spojrzenia, obcy człowiek i wspomnienia.
Pierwszy pocałunek,
który powinien być wspaniały, a jego wspomnienie jest podszyte (ba, otoczono,
zanurzone!) wszystkim, czego w życiu nie chcę pamiętać.
16 lutego 2013
film
Kiedyś gdzieś czytałam o statystykach resuscytacji – w
rzeczywistości w zestawieniu do filmów. Obliczono, że w rzeczywistości w wyniku
RKO tylko bardzo niewielki procent ludzi (chyba nawet jednocyfrowy) zostaje
uratowany, a po analizie iluś tam filmów/seriali i obliczeniach okazało się, że
w filmach procent ten wynosi grubo ponad 90. I oto dowód na to, że życie to nie film.
A są w życiu takie chwile, kiedy myślimy, że wszystko
potoczy się tak, jak w filmie. Gładko, dążąc do zaplanowanego zakończenia,
zwykle szczęśliwego. Trudno nam zaakceptować to, że życie to nie film, że życie
rządzi się zupełnie innymi prawami. Że tu miłość nie zawsze zwycięża. Że tu
dobro nie zawsze przeważa szalę. Że ludzie sobie przeznaczeni mogą codziennie
mijać się na ulicy i uśmiechać się do siebie, ale nigdy nie będą razem. Że
kochający się ludzie zostają brutalnie rozdzieleni, chociażby przez śmierć jednego
z nich – i w życiu nasz ukochany czy ukochana nie wróci pod postacią ducha czy
listów, które dostaje od niego luba pogrążona w żałobie.
I tu ratunek nigdy nie przychodzi w ostatniej chwili, jak
w filmach. Tu ratunek często nie przychodzi wcale, albo przychodzi za późno. Tu
porwane dziecko może być więzione latami przed zwyrodnialca. Ludzie są
krzywdzeni i zabijani, i nigdy nie nadchodzi pomoc. Możesz próbować walczyć,
uciec, ale to nic nie da.
Życie to nie film. Życie jest milion razy gorsze niż
najokropniejszy thriller.
„Powiedział: patrz, jak pięknie, prawie tak, jak w
filmach
Zapamiętaj to – pamiętam, prawie tak, jak w filmach…
Ale to nie był film,
to nie był film.”
Zapamiętaj to – pamiętam, prawie tak, jak w filmach…
Ale to nie był film,
to nie był film.”
13 lutego 2013
vegetation
Rozchorowałam się akurat w wolne. Większość ludzi uznaje to za
pecha, ale ja jestem dziwna, inna i nienormalna - w roku
akademickim żyję w ciągłym panicznym strachu, że zachoruję i opuszczę
zajęcia, a tak - mogę sobie pochorować w spokoju. I mam wymówkę na nicnierobienie.
Poza tym, moje zamiłowanie do świeczek skończyło się zasypianiem z lodem w dłoni i miską lodowatej wody przy łóżku.
A jutro znów uderzam w trasę. To dobrze. Bo czasem do szczęścia jest mi potrzebny tylko fotel kierowcy, muzyka w głośnikach, droga przede mną, 100 km/h na liczniku, światła mijanych samochodów, wschodzące słońce we bocznym lusterku i ciepłe powietrze, którym samochodzik mnie grzeje po mrozie na zewnątrz...
Poza tym, moje zamiłowanie do świeczek skończyło się zasypianiem z lodem w dłoni i miską lodowatej wody przy łóżku.
A jutro znów uderzam w trasę. To dobrze. Bo czasem do szczęścia jest mi potrzebny tylko fotel kierowcy, muzyka w głośnikach, droga przede mną, 100 km/h na liczniku, światła mijanych samochodów, wschodzące słońce we bocznym lusterku i ciepłe powietrze, którym samochodzik mnie grzeje po mrozie na zewnątrz...
3 lutego 2013
dark thoughts
Wreszcie wolne.
Seriale, całe dnie seriale. Potargane włosy, poplamione dresy, jaskrawy T-shirt i rozciągnięta koszula.
Czasem nie chce mi się nawet myć zębów. Nic mi się nie chce i jak w sesji wyczerpywała mnie nauka, tak teraz wyczerpuje mnie nic nie robienie.
Wieś, ciemno za oknem, żadnego tramwaju, dziwne przerwy w dopływie prądu. Rodzina, która zaczyna mnie wkurzać.
Seriale, całe dnie seriale. Potargane włosy, poplamione dresy, jaskrawy T-shirt i rozciągnięta koszula.
Czasem nie chce mi się nawet myć zębów. Nic mi się nie chce i jak w sesji wyczerpywała mnie nauka, tak teraz wyczerpuje mnie nic nie robienie.
Wieś, ciemno za oknem, żadnego tramwaju, dziwne przerwy w dopływie prądu. Rodzina, która zaczyna mnie wkurzać.
Ale przynajmniej mam tu moje psy.
I zaczyna mi doskwierać samotność.
Związki nie są dla mnie, jestem indywidualistką, męczyłabym się, ciężko przychodzą mi relacje z ludźmi, ich zawieranie, utrzymywanie, tyle stresu. A poza tym, byłam tylko w jednym związku w moim życiu i skończyło się bardzo, bardzo źle.
Źle mi bez kogoś i źle byłoby mi z kimś.
Być na zawsze sama...? A kto mnie przytuli, potrzyma za rękę, gdy będę umierać? Nie chcę umierać. Nie chcę umrzeć sama i niekochana...
Ale dlaczego ktoś miałby mnie kochać, kiedy ja sama kochać nie umiem...?
Ale to nic. Parę łez i można żyć dalej, samotnie chodząc na spacery, samotnie chodząc do kina, a najczęściej po prostu siedząc w ciemnym pokoju, przed komputerem, obstawiona świeczkami.
I zaczyna mi doskwierać samotność.
Związki nie są dla mnie, jestem indywidualistką, męczyłabym się, ciężko przychodzą mi relacje z ludźmi, ich zawieranie, utrzymywanie, tyle stresu. A poza tym, byłam tylko w jednym związku w moim życiu i skończyło się bardzo, bardzo źle.
Źle mi bez kogoś i źle byłoby mi z kimś.
Być na zawsze sama...? A kto mnie przytuli, potrzyma za rękę, gdy będę umierać? Nie chcę umierać. Nie chcę umrzeć sama i niekochana...
Ale dlaczego ktoś miałby mnie kochać, kiedy ja sama kochać nie umiem...?
Ale to nic. Parę łez i można żyć dalej, samotnie chodząc na spacery, samotnie chodząc do kina, a najczęściej po prostu siedząc w ciemnym pokoju, przed komputerem, obstawiona świeczkami.
28 stycznia 2013
want want want to eat
Wyczerpany limit nauki, a jeszcze jeden egzamin.
Jem, ciągle jem i oglądam seriale.
Mam dziwne zachcianki. Kadarkę. McFlurry. Papierosa. Kanapkę z serem, ketchupem i kiszonym ogórkiem. Świeczki. Ją.
Jem, ciągle jem i oglądam seriale.
Mam dziwne zachcianki. Kadarkę. McFlurry. Papierosa. Kanapkę z serem, ketchupem i kiszonym ogórkiem. Świeczki. Ją.
I znów czuję.
Jestem jak sinusoida.
Raz tylko egzystuję, żyję normalnym życiem i tylko czasem się zatrzymam na chwilę, bo czuję coś nieokreślonego, jakąś taką pustkę.
Ale kiedy indziej uczucia wracają. Różne uczucia. Poczucie samotności, smutek, radość, rozpierający optymizm, melancholia, totalne zniechęcenie do życia, uczucia do innych osób, ból w środku lub radość bez powodu, kiedy wszystko we mnie śpiewa.
Raz tylko egzystuję, żyję normalnym życiem i tylko czasem się zatrzymam na chwilę, bo czuję coś nieokreślonego, jakąś taką pustkę.
Ale kiedy indziej uczucia wracają. Różne uczucia. Poczucie samotności, smutek, radość, rozpierający optymizm, melancholia, totalne zniechęcenie do życia, uczucia do innych osób, ból w środku lub radość bez powodu, kiedy wszystko we mnie śpiewa.
Kiedyś czułam głównie melancholię, i choć to nie było
zbyt dobre, to lubiłam to, bo uważałam, że czuję więcej,
dostrzegam więcej i mam sto razy większą wenę i artystyczność.
Teraz… nie wiem sama, pogubiłam się. Ale czasem, gdy czuję to jedno czy więcej niesprecyzowanych rzeczy w środku – czasem to boli…
Teraz… nie wiem sama, pogubiłam się. Ale czasem, gdy czuję to jedno czy więcej niesprecyzowanych rzeczy w środku – czasem to boli…
26 stycznia 2013
"...a dowód na to jest trywialny"
Zawroty głowy od nikotyny. A później od mroźnego powietrza.
Egzamin... i po egzaminie.
Weekend.
Samochód, rock’n’roll w głośnikach, 120 na liczniku, wyprzedzanie, śpiewanie w głos i droga przede mną, to jest to!
Dom i moje psiaki. Głupie to, ale czasem czuję, jakbym bardziej tęskniła za psami, niż rodziną.
Matematyka. Kocham ją do szaleństwa. Uwielbiam ją, kocham uczyć się czegoś nowego i ślęczeć nad skomplikowanymi przykładami. Ale gdy czegoś nie wiem, wariuję. Motam się, miotam i wkurzam, bo muszę wiedzieć, bo jeśli nie wiem co, jak i dlaczego, to coś mnie łaskocze w środku i umieram z niepewności.
Egzamin... i po egzaminie.
Weekend.
Samochód, rock’n’roll w głośnikach, 120 na liczniku, wyprzedzanie, śpiewanie w głos i droga przede mną, to jest to!
Dom i moje psiaki. Głupie to, ale czasem czuję, jakbym bardziej tęskniła za psami, niż rodziną.
Matematyka. Kocham ją do szaleństwa. Uwielbiam ją, kocham uczyć się czegoś nowego i ślęczeć nad skomplikowanymi przykładami. Ale gdy czegoś nie wiem, wariuję. Motam się, miotam i wkurzam, bo muszę wiedzieć, bo jeśli nie wiem co, jak i dlaczego, to coś mnie łaskocze w środku i umieram z niepewności.
Jestem stara. Jestem stara,
choć zachowuję się jak dzieciak. Nie widzę tego po sobie, a bardziej po innych w moim wieku. A ja czuję się, jakbym
psychicznie była młodsza, niż fizycznie. Jakby czas mi uciekał przez palce, bo
ja nie mam jeszcze 20 lat, nie tak naprawdę, choć mój dowód twierdzi inaczej,
choć czas twierdzi inaczej…
24 stycznia 2013
Wee!
Oglądam seriale i marudzę, że główka mnie boli, kiedy inni, chorzy i
z gorączką, jadą na energy drinkach i zarywają noce, ucząc się.
Sesja mnie wykańcza, a wpisy i stres z nimi związany są gorsze dla mnie od zaliczeń.
Mówią, że sesja jest gorsza niż matura. Nie gorsza, ale inna. Stres jest
bardziej długotrwały. Ale i tak najgorszy ze wszystkiego był egzamin na prawko…
A ja beznadziejnie się wszystkim przejmuję. Nie mam żadnych tyłów, braków, niezaliczonych rzeczy, a schizuję
gorzej niż wszyscy inni.
I ciągle jem. Czekoladę, mandarynki, kanapki, lody,
ciastka. Leń i obżartuch…
Jutro egzamin, a ja nie mam siły się uczyć, oglądam seriale i nie zarywam nocy, joł.
Ale mam dobry humor. I zdałam sobie ostatnio sprawę, że mimo tych wszystkich okropieństw w moim życiu, z którymi tak długo się męczyłam i które nadal czasem do mnie wracają, zaczyna mi się coś powoli układać. Żyję, i to żyję w miarę normalnie, a to jest naprawdę coś.
Jutro egzamin, a ja nie mam siły się uczyć, oglądam seriale i nie zarywam nocy, joł.
Ale mam dobry humor. I zdałam sobie ostatnio sprawę, że mimo tych wszystkich okropieństw w moim życiu, z którymi tak długo się męczyłam i które nadal czasem do mnie wracają, zaczyna mi się coś powoli układać. Żyję, i to żyję w miarę normalnie, a to jest naprawdę coś.
Subskrybuj:
Posty (Atom)