Kiedyś gdzieś czytałam o statystykach resuscytacji – w
rzeczywistości w zestawieniu do filmów. Obliczono, że w rzeczywistości w wyniku
RKO tylko bardzo niewielki procent ludzi (chyba nawet jednocyfrowy) zostaje
uratowany, a po analizie iluś tam filmów/seriali i obliczeniach okazało się, że
w filmach procent ten wynosi grubo ponad 90. I oto dowód na to, że życie to nie film.
A są w życiu takie chwile, kiedy myślimy, że wszystko
potoczy się tak, jak w filmie. Gładko, dążąc do zaplanowanego zakończenia,
zwykle szczęśliwego. Trudno nam zaakceptować to, że życie to nie film, że życie
rządzi się zupełnie innymi prawami. Że tu miłość nie zawsze zwycięża. Że tu
dobro nie zawsze przeważa szalę. Że ludzie sobie przeznaczeni mogą codziennie
mijać się na ulicy i uśmiechać się do siebie, ale nigdy nie będą razem. Że
kochający się ludzie zostają brutalnie rozdzieleni, chociażby przez śmierć jednego
z nich – i w życiu nasz ukochany czy ukochana nie wróci pod postacią ducha czy
listów, które dostaje od niego luba pogrążona w żałobie.
I tu ratunek nigdy nie przychodzi w ostatniej chwili, jak
w filmach. Tu ratunek często nie przychodzi wcale, albo przychodzi za późno. Tu
porwane dziecko może być więzione latami przed zwyrodnialca. Ludzie są
krzywdzeni i zabijani, i nigdy nie nadchodzi pomoc. Możesz próbować walczyć,
uciec, ale to nic nie da.
Życie to nie film. Życie jest milion razy gorsze niż
najokropniejszy thriller.
„Powiedział: patrz, jak pięknie, prawie tak, jak w
filmach
Zapamiętaj to – pamiętam, prawie tak, jak w filmach…
Ale to nie był film,
to nie był film.”