12 listopada 2013

wieczorami

Nadszedł sezon na świeczki, więc siedzę w ciemności nimi obstawiona, wdychając ten zapach kojarzący się z samotnymi wieczorami i zimą. Chyba nigdy świeczki nie będą dla mnie czymś, co stwarza romantyczny nastrój - zawsze będą tymi samotnymi wieczorami. I może to dobrze. Bo ja sama taka jestem. Nigdy nie romantyczna, zawsze samotna. Choćby z kimś, zawsze sama. Bo zawsze jest ten mur i chyba nic tego nie zmieni.
I tylko mogę uciekać z dala od wszystkich, by nie skończyło się to tak, jak kiedyś. Szczęśliwe chwile z drugą osobą, które teraz wywołują łzy. A mimo wszystko - wspomnienia czasem przychodzą ciepłe. Czasem rozwiewa się wszystko, co złe. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek będę mogła tak o nim myśleć. Nigdy nie myślałam, że jakieś dobre emocje jeszcze się przebiją przez tą wielką, grubą warstwę gówna... a jednak. Aż przez to dręczą mnie myśli - cholera, jak bardzo pojebana muszę być, że czuję momentami nawet coś w rodzaju tęsknoty za nim? Po tym wszystkim...?
Ostatnio miałam beznadziejny czas. Taki, kiedy myślałam, że już wszystko stracone. Że jedyne, co mnie czeka w przyszłości, to lekarze, szpitale. Taki, że nic nie miało sensu - bo po co się przejmować, skoro to zaraz minie? Teraz tak myślę, że każdy z nas mógłby tak powiedzieć. Ale teraz mam przynajmniej trochę więcej czasu...
Myślałam: kurczę, jak będzie dobrze, to zaszaleję, zrobię coś takiego... szalonego. Oczywiście, najbardziej szaloną rzeczą było wyjście z domu na spacer po wieczornym mieście. Krótki. Jeden raz.
Więc wciąż siedzę i bezsensownie egzystuję. Nic nie robię i tylko chyba czekam na sama nie wiem co. Ciągle na coś.
I zatapiam się w studia, notatki, zajęcia. To jedyne, co mnie trzyma przy życiu, jedyny jego sens.
Tak bardzo żałosne to jest.