28 stycznia 2013

want want want to eat

Wyczerpany limit nauki, a jeszcze jeden egzamin.
Jem, ciągle jem i oglądam seriale.
Mam dziwne zachcianki. Kadarkę. McFlurry. Papierosa. Kanapkę z serem, ketchupem i kiszonym ogórkiem. Świeczki. Ją.
I znów czuję.
Jestem jak sinusoida.  
Raz tylko egzystuję, żyję normalnym życiem i tylko czasem się zatrzymam na chwilę, bo czuję coś nieokreślonego, jakąś taką pustkę.
Ale kiedy indziej uczucia wracają. Różne uczucia. Poczucie samotności, smutek, radość, rozpierający optymizm, melancholia, totalne zniechęcenie do życia, uczucia do innych osób, ból w środku lub radość bez powodu, kiedy wszystko we mnie śpiewa.
Kiedyś czułam głównie melancholię, i choć to nie było zbyt dobre, to lubiłam to, bo uważałam, że czuję więcej, dostrzegam więcej i mam sto razy większą wenę i artystyczność.
Teraz… nie wiem sama, pogubiłam się. Ale czasem, gdy czuję to jedno czy więcej niesprecyzowanych rzeczy w środku – czasem to boli…

26 stycznia 2013

"...a dowód na to jest trywialny"

Zawroty głowy od nikotyny. A później od mroźnego powietrza.
Egzamin... i po egzaminie.
Weekend.
Samochód, rock’n’roll w głośnikach, 120 na liczniku, wyprzedzanie, śpiewanie w głos i droga przede mną, to jest to!
Dom i moje psiaki. Głupie to, ale czasem czuję, jakbym bardziej tęskniła za psami, niż rodziną.
Matematyka. Kocham ją do szaleństwa. Uwielbiam ją, kocham uczyć się czegoś nowego i ślęczeć nad skomplikowanymi przykładami. Ale gdy czegoś nie wiem, wariuję. Motam się, miotam i wkurzam, bo muszę wiedzieć, bo jeśli nie wiem co, jak i dlaczego, to coś mnie łaskocze w środku i umieram z niepewności.
Jestem stara. Jestem stara, choć zachowuję się jak dzieciak. Nie widzę tego po sobie, a bardziej po innych w moim wieku. A ja czuję się, jakbym psychicznie była młodsza, niż fizycznie. Jakby czas mi uciekał przez palce, bo ja nie mam jeszcze 20 lat, nie tak naprawdę, choć mój dowód twierdzi inaczej, choć czas twierdzi inaczej…

24 stycznia 2013

Wee!

Oglądam seriale i marudzę, że główka mnie boli, kiedy inni, chorzy i z gorączką, jadą na energy drinkach i zarywają noce, ucząc się.
Sesja mnie wykańcza, a wpisy i stres z nimi związany są gorsze dla mnie od zaliczeń.
Mówią, że sesja jest gorsza niż matura. Nie gorsza, ale inna. Stres jest bardziej długotrwały. Ale i tak najgorszy ze wszystkiego był egzamin na prawko…
A ja beznadziejnie się wszystkim przejmuję. Nie mam żadnych tyłów, braków, niezaliczonych rzeczy, a schizuję gorzej niż wszyscy inni.
I ciągle jem. Czekoladę, mandarynki, kanapki, lody, ciastka. Leń i obżartuch…
Jutro egzamin, a ja nie mam siły się uczyć, oglądam seriale i nie zarywam nocy, joł. 
Ale mam dobry humor. I zdałam sobie ostatnio sprawę, że mimo tych wszystkich okropieństw w moim życiu, z którymi tak długo się męczyłam i które nadal czasem do mnie wracają, zaczyna mi się coś powoli układać. Żyję, i to żyję w miarę normalnie, a to jest naprawdę coś.

22 stycznia 2013

"Yo ho ho and a bottle of rum"

Chcę do domu, chcę zapalić, chcę rumu, chcę delfina i przytulenia.
I na dodatek dziś widziałam dwóch kominiarzy, a próby znalezienia guzika, równocześnie trzymając kierownicę, spełzły na niczym, mimo że mam ich pełno przy płaszczu.
Wraz z powrotem na stancję, motywacja typu „ucz się, dostaniesz kawę i ciasto” zmieniła się w: „ucz się, to dostaniesz obiad”…
Za dużo śpię - to chyba taki mechanizm obronny mózgu przed koniecznością przyjmowania jeszcze większej ilości informacji.
Koc, obgryzione paznokcie, wyrywane włosy, czubate łyżeczki kawy sypane do kubka.
Nic mi nie wchodzi, co chwilę łapię się na tym, że gapię się za okno albo wstaję, by „tylko coś sprawdzić”, zrobić herbatę, wziąć ołówek.
Na zmianę uczę się i oglądam seriale, jestem na skraju wyczerpania i nie mam pojęcia, jak inni mogą uczyć się tak dużo, kiedy ja uczę się mniej i jestem wypruta.

21 stycznia 2013

bla, bla, bla, heterotermia

Przegrzany mózg, totalny mętlik, prawa ochronne na wzory użytkowe obok widmowego współczynnika absorbcji, benzenokarboaldehydu i heterotermii.
Chrypka od uczenia się na głos.
Zasypianie nad książkami, gdy na głos się nie uczę.
Motywacja w stylu: „ok dziewczyno, jeszcze 12 stron i dostaniesz ciasteczko”.
Zapomniany z domu delfin, bez którego nie mogę spać.
Granica wytrzymałości psychicznej.
6 zaliczeń, 2 tygodnie.

19 stycznia 2013

drivin' my car

Jadę dobrze mi znanymi, dziurawymi, krętymi ulicami miasta. Na pasie obok - ciężarówka z drewnem. I nagle ktoś w granatowym busie wpieprza się między mnie a ciężarówkę. Mój samochód kręci się w kółko, wpada na chodnik, ułamek sekundy trwa wieczność, zero myśli w głowie, obracam się i obracam, przewracam na bok, coś przygniata dach, myślę: zaraz mnie zmiażdży, ale wgniecenie zatrzymuje się tuż nad moją głową, czuję mocne uderzenie w głowę, w kark od góry, coś mi przeskakuje w kręgach, nie mogę ruszyć głową i wyobrażam sobie siebie w kołnierzu ortopedycznym, nie mogę się ruszyć, ale jestem przytomna, boli, a ja myślę tylko o tym, żeby ktoś wezwał pomoc, krzyczę: „ratunku!” przez otwartą szybę, a przy krzyku bolą mnie wszystkie kości czaszki…
I wtedy budzę się, leżąc na plecach w moim ciemnym pokoju.
Ostatnio ciągle schizuję, przed wszystkim, o wszystkim. I w ogóle nie wiem co się ze mną dzieje. Depresyjność depresyjnością, ale od paru dni wszyscy mnie wkurzają, wszystko mnie wkurza jak dawniej, a wykres mojej paniki przed sesją do lenistwa jest sinusoidą.

17 stycznia 2013

"remember the good times; remember the bad times."

Już zapomniałam. Już doszłam do siebie, a teraz znów miałam ją zobaczyć i myślałam tylko o tym. I znów mi się śniła. Jej oczy, jej ciepło, jej nieosiągalność.
Ten dzień był świetny. Ten dzień był jak kolorowa kartka w białym notesie. I to było jednocześnie dobre i złe. Bo już się pozbierałam, a tu nagle kolorowa kartka, szok, upicie się radością życia, jej głosem i brązem jej oczu. Ale to tylko jedna kolorowa kartka…
Problem w tym, że to nie wszystko, że to nie o to chodzi.
Biel, biel była dobra. Znajoma. Czuję zamęt. Niedefiniowalny zamęt i łaskotanie w środku. Wszystko wywrócone do góry nogami, emocje znikąd, zmiany. Jestem zbyt podatna, zbyt chwiejna, zbyt delikatna. Ulegam wszelkim podmuchom tak łatwo, jak liść na wietrze... Dlatego właśnie staram się utrzymywać siebie i moje życie na stałym, bezpiecznym poziomie.
A tu nagle - kolorowa kartka...
Nienawidzę tego, że czuję się tak, jakby światło wróciło do mojego życia. Ale to światło mnie oślepia, bo już przyzwyczaiłam się do ciemności. A przecież dobrze wiem, że lepiej żyć w spokoju, niż być szczęśliwą przez chwilę, by zaraz potem to stracić. A ja za szybko staję się szczęśliwa.
Chcę moją ciemność. Moją ciemność, która powoli stała się zwyczajną szarością. Szarość jest dobra.
Tak to jest, gdy się lata, a potem spada na ziemię i trzeba chodzić. Lepiej nawet nie próbować latania. Stare, dobre chodzenie jest dobre.

16 stycznia 2013

la, la bamba!

Kryzys depresyjny chyba mniej więcej minął. Musiałam się zbierać odrobinę dłużej niż po kiepskim dniu czy wtedy, kiedy najpierw wjechałam komuś w tyłek, a potem totalnie się zgubiłam, i jeździłam ciemnymi ulicami miasta, rycząc wniebogłosy, aż zabrakło mi łez. Ale wtedy zawsze następnego dnia było lepiej. A w tym przypadku – musiały minąć dwa tygodnie...
Jednak teraz zdałam sobie sprawę, że już wychodzę na prostą. Mimo sesji, zimy i wszystkiego innego. To dobrze, bardzo dobrze, bo depresja to nic fajnego, bo nie powinno jej być, a poza tym lubię cieszyć się życiem, po prostu żyć, nie myśleć: „o boże, kolejny dzień”, wstając z łóżka rano, zakrywając twarz dłońmi. Lubię jeździć samochodem po mieście, slalomem omijać dziury i śpiewać w głos, albo stać na czerwonym i jeść kanapkę, i cieszyć się po prostu życiem. Mimo tego, że jest śnieg, mróz, nie ma słońca ani zieleni.
Luz, blues i malinki. Yo.

14 stycznia 2013

bad trip

Mam 20 lat (boże, jak to staro brzmi…), tylko 20 lat, a przeszłam całkiem sporo. Nie tak bardzo sporo, jak ułamek społeczeństwa, ale dużo więcej, niż większa jego część. Dlatego nie lubię, gdy ludzie wyolbrzymiają swoje problemy i przejścia, gdy rozpaczają, bo ktoś ich rzucił, bo nie zdali matury, bo rozwodzą się jego rodzice. Dla każdego jego problem jest największy, to jasne, ale inni mają gorzej. Zazwyczaj. I właśnie dla tych ludzi takie zachowanie jest szczególnie irytujące.
A jednak ostatnio sama zaczęłam wyolbrzymiać swoje zwyczajne problemy. Sesję, naukę. I przyszła mi do głowy myśl, że mogłabym mieć dużo więcej na głowie. Jak kiedyś. Że nagle mogłoby się coś stać. Że mogłabym ciężko zachorować albo coś jeszcze gorszego. Ale ta myśl nie pocieszyła mnie, wręcz przeciwnie… Przestraszyłam się. Nagle – to kluczowe słowo tu. Nagle jest przerażające. Już parę razy tak miałam – wychodziłam w życiu w miarę na prostą, a nagle bach – zawalone życie, znów trzeba się odkopywać spod gruzów. Coś jak wypadek samochodowy – straszne, nagłe i długo trzeba się po tym zbierać. Coś takiego, przy czym wszystkie te nasze ogromne problemy, które mieliśmy przed chwilą, wydają się niczym, aż w końcu znikają. A inni ludzie zaczynają irytować.
Ja chyba potrzebuję kogoś, kto by mnie ochronił przed tym wszystkim, przed takimi ponurymi myślami… Nie, to pretensjonalne.
Swoją drogą, sesja ma i dobre strony – nie myślę o rzeczach, o których nie powinnam była, które doprowadzały mnie do szału. Ale w sumie, co za różnica, z jakiego powodu nie mogę zasnąć...

12 stycznia 2013

freaking out

Jestem osobą ambitną, chyba. Aż za bardzo czasami. Wszystko muszę zrobić sama, wszystko muszę zrobić perfekcyjnie, wszystko muszę umieć perfekcyjnie. Czasem to dobrze, ale czasem… to pożera czas, a czasem ważniejsza jest szybkość, niż perfekcyjność. Na przykład teraz, gdy mam milion zaliczeń, ale muszę mieć co najmniej czwórkę z każdego. Żałuję, tak bardzo żałuję, że nie zaczęłam się uczyć wcześniej. Po raz pierwszy zaczyna mnie ogarniać panika przed sesją. Moją pierwszą, notabene. Świruję, mimo tego, że póki co bez większego wysiłku zdobywałam same czwórki i piątki, a poza tym opuściłam w całym semestrze tylko 3 wykłady. Mimo tego, że mam o wiele mniej pracy niż inni, którzy mają niepozaliczane różne rzeczy. I świruję także mimo tego, że zawsze świruję, a potem okazuje się, że wszystko jest ok. Ale kto wie, może teraz będzie inaczej, a ja spadnę na cztery litery z baardzo wysoka… Dlatego świruję. I kuję.
Bo strach silniejszy jest od lenistwa.

9 stycznia 2013

big city life

Lubię duże miasta, wieczny ruch, hałas i pośpiech. Lubię drogi szybkiego ruchu i miejską dżunglę. I lubię centra handlowe. Wszyscy wokół pędzą, śmieją się albo śpieszą, zestresowani, a ja siadam i patrzę. Albo chodzę bez celu. Czuję się anonimowa, czuję się najbardziej samotna na świecie, ale taką dobrą samotnością. Jestem tylko ja, choć jest cały tłum. Choć nikt nie zwraca na mnie uwagi. Właśnie o to chodzi. Lubię ten wielki tłum i mnie pośrodku.
I lubię mój stancyjny pokój. W domu mam dużą pustkę i ciemność za oknem, tu jest przytulnie i nawet w nocy jasno. I głośno. Lubię co 15 minut czuć rezonans w czaszce, gdy przejeżdża tramwaj. Lubię, gdy parę razy dziennie jedzie coś za sygnale, a bez ustanku przepływa rzeka pojazdów rozpędzonych na dziurawej drodze. Lubię słyszeć ludzkie głosy za oknem albo wyglądać przez nie i zawsze widzieć coś ciekawego – sąsiadów pogrążonych w rozmowie, robotników w oddali, kogoś przechadzającego się z psem, koty na maskach samochodów...
Ale głosy za oknem przypominają mi coś, coś złego.
Ale wtedy było lato. Głosy dzieci za oknem, ptaki śpiewają, słychać szum z ulicy, letnia sielanka. Ale nie dla mnie. „Już nigdy nie zobaczę słońca”, pomyślałam. Kiedy to się skończy, niech to się skończy. Niech już będzie ciemność.
A kiedyś – ja wtulona w jego pierś, w tańcu uśmiechająca się do niego, myśląc, że to jest właśnie ten jedyny, a moje usta przy jego uchu.
Jego dłonie na pasku mojej sukienki, oddech na szyi, delikatne wargi – moje ręce zaciśnięte mocno w pięści.
Jego błagalny wzrok i moje milczenie.
Czemu to robisz bo cię nienawidzę.
Jak może nienawidzić mnie za nic, gdy ja nie nienawidzę go za wszystko?
Kochać, nienawidzić, lubić. To takie skomplikowane.
kolejny powód żeby cię lubić.
Ale lubić to za mało. Za mało gładzić z troską mój policzek i robić mi kanapki. Uśmiechać się jak do niesfornego dziecka. Za mało.
W ogóle jakaś wyzuta ostatnio jestem. Ciągle tylko śpię, jak nie śpię to myślę o spaniu, serce mi dudni, wszystko mnie boli, jakoś mi źle i pusto w środku.

8 stycznia 2013

I wanna fly...!

Czas siania i zbierania, czas spania i wstawania, pomyślałam sobie dziś w nocy. Jest względny. Zasypianie o 23 albo 3. Albo o 15. Budzenie się o 4 albo 11. A jeśli już w miarę normalnie mi się śpi, to pojawiają się dziwaczne sny. Te dziwaczne nie są takie złe, mają coś w sobie. Ale te koszmary, zawsze takie same, od tamtego wydarzenia co jakiś czas mnie męczące… Znów ten lęk, ta bezsilność, to nie koniec. Sen następujący po śnie, a w każdym ktoś, kto chce mnie dopaść. I coś nowego – ona w roli bohaterki, która mnie ratuje, rycerz na białym koniu o przepięknym uśmiechu…
A już było dobrze, wpasowałam się w tryb normalnego życia, życia tuż przy ziemi. Ale ja nie chcę stąpać po ziemi, ja chcę latać! A nie mogę, więc wraca wszystko, co mnie męczyło przez ostatnie parę lat. I znów dręczy mnie samotność, choć przecież się przyzwyczaiłam, choć przecież ją lubię! Ale nie – wraca wspomnienie smsów, przytulania, uścisku dłoni. Wraca pragnienie pocałunków i spojrzenia pełnego miłości. Wraca wspomnienie przyjaciółek, z którymi tak dawno temu dzieliłam codzienność. Wraca wspomnienie kogoś, kogo mogłabym nazwać bratnią duszą, ale jak zawsze wszystko spieprzyłam. Wracają marzenia, których brak możliwości spełnienia doprowadził mnie do takiego stanu…
Ale przynajmniej mam „moje tabletki na głowę”. I piwo w lodówce. I seriale.

6 stycznia 2013

new year, new life... new blog.

Nowy rok, nowy początek, nowa nadzieja. A ja już nienawidzę 2013.
Noc. Ulica z rozśpiewanym tłumem. Fajerwerki. Śmiech. Zawroty głowy. Wszystko za zasłoną szumu w głowie i euforii. Uczucie, które można nazwać szczęściem.
A wraz z wybiciem północy (mniej więcej) moja nadzieja umarła. Większość moich nadziei. I od tamtego czasu, od początku roku 2013, moim jedynym marzeniem jest nie czuć przez chwilę wewnętrznej, męczącej mnie pustki i wielkiego „nie wiem” w środku. I znów móc zasnąć i nie rozwiązywać krzyżówek o 5 nad ranem.
Dotyk jej troskliwej dłoni, jej głos, jej fioletowa grzywka, fioletowa sukienka i fioletowe szpilki. Jej nagie obojczyki mocno przebijające się przez skórę. Ona w kuchni, trzymająca w dłoni papierosa i drinka. Ona na przystanku o 6 rano, otulona zbyt dużym kożuchem, znów z fajką w dłoni, z tak bardzo zmęczonymi oczami, niewiarygodnie piękna.
A dwa lata temu było zupełnie inaczej. Ludzie, których myślałam, że będę mogła nazywać przyjaciółmi. Śmiech. Pocałunki. Prawdziwe szczęście. Bliskość, żar. Słowo „kocham” na końcu języka, lecz nigdy nie wyszeptane do jego ucha.
Tak wiele może się zmienić w 2 lata. Tak cholernie wiele.
Już nienawidzę roku 2013. Ale naprawdę mało rzeczy byłoby w stanie przebić 2011, najgorszy rok w moim życiu.
Ten rok będzie dobry, uczynię go dobrym. A przynajmniej się postaram. Nie tylko rzeczy się zmieniają, ale ja też się zmieniłam – na lepsze. Tak sądzę. Chyba jestem silniejsza. Bardziej pewna siebie. Bardziej optymistyczna.