27 października 2013

chcę

Wieczorami kładę się do łóżka, jak najdłużej opóźniając tę chwilę. Czuję ciśnienie w skroniach, zaczyna mnie wszystko boleć. Oczy jakoś nie chcą się zamknąć. A gdy się zamykają, widzę pod powiekami same okropności… Łaskocze mnie coś w środku, oblewa mnie panika. Mam ochotę wsiąść w samochód, włączyć radio i pędzić przez noc, uciec od życia, od wszystkich problemów, które są dużo większe, niż powinny być problemy osoby w moim wieku… i od tego, że jestem tak samotna.
Bo jestem. Zawsze sobie mówię, że samotność jest ok, że jestem stworzona do samotności i wiem, że to prawda, po tylu perypetiach – wiem to. Ale czuję się samotna. Osamotniona. Czuję, że mam dość zasypiania z maskotką mocno przytuloną do piersi zamiast z czyimś ciepłym ciałem obok. Lub chociaż pod powiekami. Czuję, że chcę, chcę tego wszystkiego, czego nigdy nie chciałam. Albo chciałam, ale nie potrafiłam. Czuję, że chcę, ale wiem, że nie potrafię nadal. Może nigdy nie będę potrafić. A może będę. Nie dowiem się, jeśli nie spróbuję… ale jak? I czy kiedykolwiek się odważę? Wiedząc, jaka jestem? I po tym, co przeszłam? Jak to boli, gdy ktoś płacze, bo zdradził ją ktoś, z kim była przez 4 lata… Boli nie z empatii, boli dlatego, że dla mnie ten problem jest niczym, cholernym niczym po tym, przez co przeszłam ja. Boli, bo chciałabym mieć taki problem… i to mnie przeraża.
I przeraża to, że budzą się pragnienia. Uśpione pragnienia bycia żoną, może nawet matką. Pragnienia, których nigdy nie miałam lub nie sądziłam, że będę mieć. Czasem chcę tylko mieć kogoś, by się przytulić, wyznać wszystko i jeszcze więcej, złapać za rękę… po prostu kogoś.
Żałosne dziewczęce gadanie.

21 października 2013

strach

Żyję. Próbuję.
Cieszę się robieniem notatek, słuchaniem radia, jazdą samochodem, słońcem za oknem i towarzystwem kogoś obok. Ale jest coraz ciężej.
Bo ciągle myślę o tym, co w środku mnie, ciągle myślę o tym, że za parę dni czy tygodni wszystko może być inaczej, może być strasznie i bez sensu, więc czy cokolwiek, co robię teraz, ma jakiś sens...?
Poddaję się. Zawsze żyłam przyszłością; nie umiem żyć teraźniejszością...
Coraz częściej nie daję rady, coraz częściej wyolbrzymiam, a może wcale nie, nie dowiem się, bo mam tylko jeden zagmatwany punkt widzenia.
Wieczorem zasypiam i wyobrażam sobie, jak rano ktoś znajduje moje zimne ciało.
Czasem płaczę, ale częściej czuję tylko to coś okropnego w środku. Chyba lęk. Nie, już nie lęk. Strach, prawdziwy, paraliżujący strach.
A najbardziej na świecie, od zawsze i pewnie na zawsze, boję się śmierci. Wbijam sobie paznokcie w ciało prawie do krwi, przygryzam mocno szczoteczkę do zębów, gryzę kołdrę do bólu zębów, gdy pomyślę o tym, że kiedyś nic nie będzie... NIC.
Wszystko jest takie chwiejne.

12 października 2013

nic i cokolwiek

Deszczowy dzień coś we mnie wyzwolił.
Zawsze byłam „sprzężona” z pogodą. Ale to… to przesada.
Lubię deszcz. Lubię go, ale głównie latem. Albo gdy siedzę w suchym, ciepłym domu. Albo gdy mam samochód.
Na pewno nie stojąc na przystanku i marznąc. Smutne twarze ludzi upchniętych w starym, skrzypiącym pojeździe, zaparowane od ich oddechów szyby. Ukłucie zimna w palce od stóp. Komunikacyjna masakra, zimno, mokro, źle.
Do tego parę innych rzeczy, mniej lub bardziej poważnych. I nim się obejrzę, nie mogę powstrzymać łez, rozmawiając z mamą przez telefon – mówię o normalnych rzeczach, a głos mi się trzęsie i nie mam pojęcia, dlaczego. Mama kończy rozmowę szorstkim głosem, a ja nigdy w życiu nie czułam się tak samotna.
Płakałam dwa dni mając takie myśli, że bałam się siebie. Choć nie ufam sobie – co chwilę coś innego, a ja nie wiem, co jest prawdą. Jak my możemy żyć, ludzie, zamknięci w swojej głowie bez krzty obiektywizmu? Chociaż może wam jest łatwiej, może wy zasięgacie opinii innych. Ja – nie.
Jestem taka zmęczona. I ciągle mi zimno. I czasem się po prostu wyłączam, już nie walczę, już nie próbuję normalne żyć. Tylko się wyłączam i siedzę w autobusie, kołysząc się w jego rytm, jak na falach.
I czasem jest mi tak nierealnie. Wszystko mnie dotyka i doprowadza do płaczu, ale to nie dotyka mnie jako mnie, to dotyka tej skorupy mnie, bo inaczej bym zwariowała. I nic mnie nie obchodzi. I boję się poruszyć, bo czuję wtedy, jak porusza się też coś w środku mnie, i to boli.
I wciąż zadaję sobie pytanie – dlaczego? Dlaczego patrzę w lustro i siebie nie poznaję, te smutne oczy… Dlaczego? Przecież było dobrze. Było mi dobrze… było mi nijako. Więc dlaczego nagle znajduję się na samym dnie piekła?
Czasem myślę, że powinnam umrzeć. Zabić się. Mam okresy depresyjne i dobre, w tych dobrych czasem mam racjonalną świadomość, że może nie powinnam żyć, tylko po prostu rozpaczliwie i wesoło chcę, a w tych depresyjnych… cóż, też chcę, ale jakoś mniej. Łatwiej by było z tego zrezygnować… co nie zmienia faktu, że nigdy tego nie zrobię. Nigdy. Bo jestem człowiekiem i nie rządzi mną umysł, a emocje, uczucia. A nade wszystko – strach. Bo jesteśmy zwierzętami i robimy wszystko, by przetrwać. Szczególnie my, „obdarzeni” świadomością, boimy się śmierci.
Poza tym, tyle gówna przeszłam w życiu, że głupotą byłoby teraz się poddać. Zresztą… istnienie jest darem, jest wspaniałe. To, że mogę być i… po prostu być, samo to. Bo mogłoby nie być nic. Nic jest sto razy gorsze niż coś, cokolwiek (chyba nie jest ze mną jeszcze tak źle, skoro tak myślę). Poza tym wszystkim – nie wierzę w życie pozagrobowe, choć czasem bym chciała, bo tak by było łatwiej żyć. Ale zmierzam do tego, że… całkowita pustka jest dużo bardziej przerażająca niż cokolwiek innego.
A gdy gorszy okres minie – a minie, zawsze mija – to cokolwiek innego przyniesie mi radość, choćby chwilową.

9 października 2013

jednak nie

Czasem cieszę się z życia samym życiem – gdy siedzę i robię notatki z 5-kilogramowej książki, pisząc z kimś i słuchając cicho grającego radia. Albo gdy napotykam wzrok nieznajomej osoby w tramwaju i, co do mnie niepodobne, uśmiecham się, a ona odwzajemnia uśmiech. Albo gdy idę na przystanek i, jak to zwykle mam, gdy idę anonimowa pośród tłumu ludzi, czuję się tak… nie wiem, tak bardzo sobą. I cieszę się. Tak po prostu.
A potem nagle czuję, że coś się stanie. Zaraz, za parę dni czy miesięcy – ale stanie się coś bardzo złego.
A potem przypominam sobie, ile rzeczy jest nie tak w moim życiu. Gdyby nie te kilka rzeczy… kilka cholernie ogromnych rzeczy… to umiałabym się nim cieszyć. Tak bez powodu. Tak po prostu.
Ale nie umiem. Więc dobija mnie każda drobnostka, dobija mnie codzienność, dobijają mnie myśli i dobijam siebie sama.
Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu wsiądę do Samochodzika, odpalę silnik, włączę jakąś mocną muzykę i wcisnę pedał gazu. Już niedługo. Może.
Choć pewnie nie.

7 października 2013

czasem

Czasem uderza mnie to, że – już poza tym całym gównem w moim życiu – po prostu sobie w nim nie radzę. Nie radzę sobie z niczym, ze zwyczajnymi rzeczami. I nie mam siły, po prostu nie mam siły.
I czasem na chwilę przestaję być sobą, nie wiem, czy jestem małym dzieckiem, 20-latką czy doświadczoną przez życie staruszką.
I czasem na moment mój mózg się wyłącza, robię wszystko automatycznie; niezmiernie głośno słyszę własne kroki, a każdy ruch jest tak wyraźny, jakby najpierw – ale gdzieś w oddali – pojawiała się myśl o ruszeniu, a potem dopiero sam ruch.
I czasem siedzę wieczorem przy biurku i nagle uderza mnie uczucie, że coś jest nie tak, że nie jestem sobą, że mnie nie ma.
A czasem mam wrażenie, że nie ma całego świata…

5 października 2013

chaotycznie

Mam chore ciało, chore autko i permanentnie chorą duszę. Przez większość czasu tylko tłumię łzy. Niepewność mnie zabija.
A czas to przecież tylko kolejny wymiar. To co będzie, już było. To co było, dopiero będzie. Już dawno wszyscy umarliśmy. Wszystko jest względne. Chaotyczne. Inscrutable i abstruse.
A może w każdym kwarku jest osobny wszechświat, myślę, patrząc na przemykającą za oknem szynę.
Stojąc z obojętną miną, próbując wytworzyć odpychające pole magnetyczne, gdy ludzie włażą w moją – tak szeroką – strefę osobistą. Zgarbiona, bezwładna. Martwe oczy – a wewnątrz krzyk. Przekleństwa, jak zdarza mi się tylko w aucie. Frustracja zaczynająca się w dłoni i rozchodząca na całe ciało, jak przeszywający ból nerwu od czubka palca, przez tułów aż do szyi.
Bakterie wszędzie bakterie zjedzą mnie zjedzą mnie zjedzą a potem umrę i zjedzą mnie jeszcze bardziej.

3 października 2013

zmiany i początki

Nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale… tęsknię za zimą. Może nie tęsknię, ale nie pogniewam się, gdy spadnie śnieg. Brakuje mi tego. Wszędzie zimno, wszędzie biało. Nieskomplikowana biel i nic więcej. Mróz, który rozjaśnia umysł i świat. Wszystko jest jasne i czyste. Uporządkowane. A to przekłada się na mnie i na mój umysł. W tym roku złapałam doła, gdy przyszła wiosna. Dziwne, ale… na swój sposób logiczne. Poza tym, wiosna nie była dopasowana do mojego stanu umysłu, ten dysonans mnie męczył. Cholera, chyba każda zmiana mnie męczy, nawet zmiana pór roku…
Ale zmiana domu na stancję, jak na mnie, przebiegła całkiem sprawnie. Właściwie poczułam się trochę, jakbym wróciła do dawno nie odwiedzanego domu…
I zajęcia. Nie są może tak fajne jak w zeszłym roku no i dużo więcej trzeba latać po mieście, ale przynajmniej jest ich dużo. Nie mam czasu myśleć – i dobrze. W nocy przeważnie śpię, bo jestem zbyt padnięta. To dobrze, bardzo dobrze.
A śnieg niech spada jednak dopiero, gdy Samochodzik wróci od mechanika, bo komunikacją miejską to mam dojazd wprost masakryczny.