30 września 2013

jestem?

Wszystkich ranię. Wszystkich ranię, dla wszystkich jestem ciężarem. Praktycznie dla każdego, kto pojawił się w moim życiu, jak tak teraz myślę. Może dlatego odrzucam ludzi. Nie, chciałabym tak myśleć. Ale odrzucam ich, bo albo się boję, albo mnie wkurzają, albo i jedno i drugie. I jestem samotna, i dobrze mi z tym. Tylko czasem chciałabym, żeby ktoś mnie złapał za rękę. A może mi się tylko tak wydaje.
Czasem sobie myślę, że lepiej by było umrzeć, bo i tak nic nie wnoszę do tego świata, a do życia innych ludzi – tylko złe rzeczy. A najbardziej ranię siebie samą. Dlatego… może lepiej byłoby umrzeć.
Mówię sobie, że nic mi nie jest, bo nie mam prawdziwej depresji, znam różnicę, i przecież nigdy się nie zabiję, wiem to, boję się śmierci i nie chcę umierać, a przede wszystkim – bałabym się cokolwiek sobie zrobić. Poza tym świat jest piękny – tylko czasem nie umiem tego dostrzec. Ale czy nie jest niepokojące samo to, że o tym myślę? Że czasem wyobrażam sobie, jak zjeżdżam na przeciwległy pas jezdni wprost pod rozpędzonego TIRa? Że będąc pod prysznicem widzę oczami wyobraźni, jak wraz z wodą spływa moja krew? Że czasem wodzę palcem po nadgarstku z dobrze widocznymi liniami żył i myślę sobie: wystarczy jedno cięcie…?
Życie jest nie do wytrzymania na trzeźwo; mam wielką ochotę naćpać się serotoniną. Ale póki co, pozostaje mi chlanie litrami podwójnej melisy. Nie żeby to coś dawało.

28 września 2013

powrót

Niedługo powrót na studia. Jednocześnie mnie to przeraża, smuci i cieszy.
Przeraża mnie wizja wiecznego załatwiania różnych rzeczy, zaliczania, biegania. Ale głównie przeraża mnie znów życie na własny rachunek. Lubię takie życie, ale dopiero, gdy się przyzwyczaję. Po tak długim czasie w domu… może być ciężko. Poza tym, mimo wszystko, jakiś niepokojący jest cichy pokój bez wkurzającej muzyki siostry zza ściany czy okropnego wycia odkurzacza z dołu.
Smuci mnie to, że znów będę miała mało czasu na wszystko. Zajęcia, zakupy, gotowanie, jeden odcinek serialu do obiadu – i już jest wieczór. Przez wakacje zaprzyjaźniłam się ponownie z językami, wpadłam po uszy w miłość do rosyjskiego – nie wiem, czy mój i tak już słomiany zapał nie upadnie, gdy będę miała tylko wieczory i zmęczony umysł. Poza tym… koniec budzenia się o 9 czy 10 i wylegiwania się z książką w łóżku, słuchając chrapania psów śpiących w moim pokoju.
Ale mimo wszystko, cieszy mnie powrót na moją Alma Mater. Wciąż nie wiem, czy mój kierunek jest tym, w czym widziałabym siebie w przyszłości. Ale zajęcia są w większości bardzo ciekawe. I trochę już tęsknię za notowaniem na wykładach, białym fartuchem, badaniem śliny lub upijaniem się oparami etanolu…

26 września 2013

na drodze umieram z rozkoszy

Przez ostatnie parę dni moje życie jest wyznaczane przez kierownicę w dłoniach, kluczyk w stacyjce, szum opon na asfalcie i nadal, po tylu tysiącach przejechanych kilometrów, ten dreszczyk emocji wywołany przez drogę przede mną, drzewa po bokach, zakręty, pomruk silnika, zapach paliwa na dłoniach.
Czujność, ale swoboda. Poczucie kontroli i zaufanie samej sobie – nigdy nie sądziłam, że to pierwsze mi się spodoba, a to drugie będzie możliwe…
A w samochodzie wszystko wydaje się takie uporządkowane, takie na swoim miejscu. Więc i łatwiej uporządkować myśli. Albo po prostu jechać, interioryzując to, co za szybami. Albo dać upust emocjom, uwalniając trochę adrenaliny.
Tak bardzo kocham tłoczne, szerokie krajowe drogi, na których nie lubię być sama, oraz te wąskie, dziurawe i cholernie kręte, powiatowe, obrośnięte drzewami i bez narysowanych linii, gdzie lubię samotność, gdzie lubię jechać środkiem drogi i ścinać zakręty całą jej szerokością. Czuję się wtedy jak królowa drogi i nie lubię z nikim tego dzielić…
Tak mało trzeba. Tak mało zwyczajnych rzeczy, żeby poczuć życie. Wystarczy trochę czasu za kierownicą, wystarczy zwyczajny powiew wiatru na szyi, wystarczy uczucie zimna, wystarczy dreszcz, gdy pociąg wjeżdża na tor, przywożąc ze sobą głośny pisk hamulców i charakterystyczny zapach, wystarczy łyk herbaty po męczącym dniu. Wystarczą małe rzeczy – bo gdy zdasz sobie sprawę, ze mogłoby ich nie być, to czujesz się… może nie szczęśliwa, ale naprawdę żywa.
Tylko potem kładę się wieczorem do łóżka i zasypiam, a zasypiając, budzę się gwałtownie z przerażeniem, bo zapadając się stopniowo w sen czuję się, jakbym powoli znikała…

24 września 2013

„noc jest ciemna i pełna strachów”

Jest zimno. Wszędzie i zawsze. Mam zimne ręce. Mam zimne stopy. Wiecznie wstrząsają mną dreszcze. Dwie pary skarpet, dwie bluzy, koc, a i tak jest mi zimno nawet w jelita, w wątrobę, w serce. Zimno mi w mózg. Byłoby mi zimno w duszę, gdybym ją miała. Myślę, że łatwiej byłoby mi wytrzymać bez jedzenia, niż we wiecznym zimnie. Najgorsza tortura na świecie – zimno.
A mi jest wiecznie zimno.
I ostatnio czuję się wiecznie chora. I może jestem.
Leżę w łóżku do 4 w nocy, czytając Kinga – zaprawdę genialna lektura na pełne lęku noce… Jestem zmęczona, ale boję się zasnąć, więc leżę i czytam w nadziei, że zmęczę się tak bardzo, że przestanę się bać. Ale jestem coraz mniej śpiąca, coraz bardziej zmęczona, a lęk wciąż narasta.
Serce wybija jakiś tylko jemu znany, dziwaczny rytm, może zaraz się zatrzyma. Może czeka tylko, bym zasnęła…
Rano wstaję, bolą mnie oczy, drżą mięśnie, chce mi się płakać, a pod oczami mam zmarszczki jak 60-latka.
Najchętniej przetrwałabym ciemną, straszną noc, skulona pod kocem z szeroko otwartymi oczami, opierając się lękowi. Położyłabym się o szóstej rano i spała o przyjaznej porze dnia, gdy nic nie mogłoby zaatakować w ciemności mojego leżącego bezradnie, bezbronnego ciała. Ale świat nie jest tak skonstruowany – czego nie rozumiem. Noc, najniebezpieczniejsza pora, i my mamy spać…?
Boję się to już za słabe słowa. Boję się to już za mało.

23 września 2013

w cieniu

Dawno temu nie mogłam się zdecydować, czy wolę melancholijną poetyckość, natchnienie, jakieś takie wewnętrzne uniesienie, czy stabilność emocjonalną i normalne życie. Teraz już wiem. Ale teraz jest już za późno.
A najbardziej na świecie chciałabym, by moje życie było kiedyś ciekawe, ekscytujące, żebym każdego dnia szła spać, nie mogąc doczekać się następnego, i wstawała, ciesząc się jak dziecko. Choć miałam tak, przez jakiś czas, przez parę chwil, niedawno, w czasie jednego z lepszych lat mojego życia.
Ale to minęło.
Cokolwiek robię, czuję w środku ten ucisk, nadchodzący falami. Lęk. Oglądam film i się boję. Uczę się i się boję. Czytam książkę i się boję. To wyczerpujące. I ciągle ten szept w mojej głowie: umrzesz, umrzesz…
A gdy raz czy dwa w życiu zdarzy się coś, czego bałaś się najbardziej na świecie, o czym myślałaś, ale mówiłaś sobie: tak nigdy się nie stanie, to przestajesz być optymistką. Albo nawet realistką. Chociaż nie: realnie i logicznie myślisz, że wszystko może się zdarzyć, i boisz się wszystkiego, co tylko może wymyślić twój umysł z nad wyraz aktywną – wtedy, kiedy nie trzeba – wyobraźnią.

21 września 2013

rozdziobią nas

Nie myślę o przeszłości. Nie wspominam miniętych bólów, cierpień, rozczarowań. Rozczarowanie… jakie to łagodne słowo. Aż chce mi się śmiać. Chciałabym powiedzieć, że osoba, której ufałam prawie najbardziej na świecie, zawiodła moje zaufanie – bo to jest tak mało, zawieść zaufanie…
Zamykane drzwi, śmiech dzieci za oknem, uścisk silnych palców na nadgarstkach, słowa, słowa moje, a jednak nie moje, i oczy, oczy tak znajome, ale tak obce.
Czasem to wraca, wraca jakąś piosenką, jakimś dźwiękiem, wspomnieniem, myślą, uczuciem. I znów przez chwilę rozsypuję się w środku. Tak jak kiedyś się rozsypałam, tak jak kiedyś nie było mnie ponad rok. Nie wiem, jakim cudem jeszcze istnieję. I żyję w normalnym świecie.
Zapomniałam i cieszę się z tego, ale trochę mnie to przeraża. Bo to wszystko naprawdę się zdarzyło. I może to jeszcze nie koniec. To nigdy nie jest koniec.
Wspomnienia lubią atakować bez sensu w najdziwniejszych momentach. A ja mam 20 lat i żadnych czysto dobrych wspomnień. Żadnych radosnych. Żadnych szczęśliwych. Same złe i same zbrukane.
Dlatego lubię metal. Pozwala zagłuszyć myśli gdy myślę, że zaraz wybuchnę.

20 września 2013

tryb awaryjny

I znów jest wiecznie zimno i ciemno.
Z każdej strony coś mnie gryzie, coś mnie boli, coś łaskocze mój mózg i szepcze: nie dasz rady, nie dasz rady…
A w nocy ciemność zaciera kontury mnie.
Nie czuję się sobą, nie wiem kim jestem i przeraża mnie to. Siedzę bez ruchu, bo gdy się poruszę – mam wrażenie, że mogę zaraz zniknąć. Moim ciałem wstrząsają dreszcze, spazmy tak silne, że od zaciskania szczęki boli mnie skroń.
Wiem, że zaraz coś się stanie.
Czekam na nieuniknione, tak się boję. Używamy słów: boję się, ale większość z nas nie wie, jak ogromne rozmiary może przybierać to uczucie. Większość z nas nie wie, czym jest prawdziwy lęk.
Coś mdłymi falami wzbiera w moich żebrach, w moim gardle.
W bezpiecznych czterech ścianach – ale jestem jak zwierzę, żadnych myśli, żadnego rozumu; próbuję znaleźć choć jedną logiczną myśl, ale czuję, jak mój rozsądek chowa się gdzieś w bezpiecznym miejscu, ucieka przez tsunami w mojej głowie, w moim ciele. 
Jestem uruchomiona w trybie awaryjnym. Tylko instynkty, a właściwie tylko jeden – UCIEC.
Tylko dokąd? Dokąd ucieka się przed samą sobą?

19 września 2013

dobrze i nikogo

Tak sobie myślę – jak bardzo byłabym zraniona, gdyby mi zależało. Jak bardzo czułabym się zraniona, że kiedyś rozmawialiśmy godzinami i nie mogłam paru dni ani nawet wieczora bez takiej rozmowy wytrzymać, a potem wspominałam je nocami – a teraz nie mam słowa od ciebie od tygodnia czy dwóch. Jak bardzo czułabym się zraniona, że… znudziłam się? zawiodłam? okazałam się inna, niż myślałeś? Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Jaki wspaniały sposób na uniknięcie zranienia – przekonanie samej siebie, że mi nie zależy, że whatever. Działa.
Samotność jest wspaniała. Taka oswojona samotność. Która cię nie gryzie ani nie boli. Która jest częścią ciebie. Dzięki temu tak nie boli, kiedy ktoś odchodzi, a ty zostajesz sam. Dzięki temu nie robisz głupot, żeby tylko nie być samotnym. A gdy samotność na chwilę znika – dużo bardziej to cieszy. A gdy powraca – czujesz się, jakbyś wrócił do domu po długiej podróży pełnej przygód. A nie, jakby wyrwano ci kawałek serca.
Tak, samotność jest wspaniała. Tylko czasem siedzisz zawinięty w koc, pijesz samotnego drinka i chce ci się płakać, sam nie wiesz dlaczego.

17 września 2013

tak mija

Zapach jesieni. Powietrze jest już chłodne. Deszcz przestaje być wybawieniem i radością. Odkręcam kaloryfer.
Piję jedną zieloną herbatę po drugiej, z rozrzewnieniem wspominając czasy, gdy wlewałam do niej rumu. A także zapach dopiero co zmielonej kawy, smak pierwszego łyka tej wspaniałej gorzkości. Pierwszy łyk mocnej, świeżo sparzonej kawy z mlekiem to jeden z najpiękniejszych smaków na świecie. Podobnie jak smak letniej już, z aluminiowym posmakiem, pitej z kubka termicznego na pierwszym wykładzie o 8 rano.
Patrzę na stare, pożółkłe, rozpadające się książki wykopane gdzieś z kartonów w zapomnianym zakamarku domu, który przywłaszczyły sobie pająki, myszy i szpaki. Patrzę na nie i przeraża mnie, jak mija czas. Przeraża mnie, podobnie jak czucie bicia własnego serca czy patrzenie w gwiazdy. Przeraża mnie to, bo przypomina mi o tym, jak mali jesteśmy, jak szybko mijamy. Że przy życiu trzyma nas tylko kawałek mięsa, kawałek nietrwałego, biologicznego materiału, który teraz się kurczy i rozkurcza, a za chwilę – kto wie. Przeraża mnie to, jak czas szybko mija. I że kiedyś mnie nie będzie. Przeraża mnie, jak jestem mała w porównaniu do całego świata, całego wszechświata. Jak nic nie znaczę.
A to nawet nie są moje książki, które widziałam za czasów nowości. Więc przeraża mnie, co będzie, jeśli dożyję czasów, gdy moje – teraz nowe – książki będą tak wyglądały. Co poczuję, widząc je…

16 września 2013

z ukrycia

Czasem jest już tak źle, że, jak zranione zwierzę, uciekam i zamykam w kokonie obojętności. Wokół jest nicość, nie ma mnie, jest tylko świat, a ja dryfuję gdzieś obok własnej jaźni; nie ma przeszłości, wspomnień z czasów, gdy byłam małą dziewczynką, nie ma bólu wywołanego przeszłymi ranami, nie ma nadziei na przyszłość ani gniewu na to, jak jest.
W takich chwilach myślę sobie: teraz mogłabym umrzeć.
Bo jest mi wszystko jedno, nie miotałabym się więc w strachu przed nicością, rozpaczliwie pragnąc zaczerpnąć jeszcze choć jednego oddechu – bo po co, bo przecież i tak za parę sekund umrę, jak każdy z nas.
Ale łaska nie nadchodzi, czas mija, kokon się rozpada, a ja szepczę: do następnego...

15 września 2013

może niektórzy

Jak najbardziej rozumiem ludzką potrzebę posiadania kogoś obok, bliskości, kochania kogoś i tak dalej, i tak dalej.
Nie rozumiem tylko, dlaczego na każdym kroku wmawia się nam, że tylko z kimś możemy być szczęśliwi, że sensem życia jest miłość, że każdy może sobie kogoś znaleźć, że bycie samemu jest żałosne.
A co, jeśli niektórzy ludzie po prostu nie nadają się do związków? Tak jak niektórzy nie nadają się na kierowców, bo wolno reagują, za bardzo się stresują albo są ślepi lub kalecy. Może niektórzy nie nadają się do miłości. Może niektórym jest tak dobrze.
Nawiasem mówiąc, może powinni każdemu kandydatowi na kierowcę robić szczegółowe badania psychiatryczne. Bo może niektórzy czasem, gdy jedzie prosto na nich wyprzedzający na wariata TIR, myślą o wciśnięciu gazu zamiast hamulca. Może tak byłoby lepiej.
Nie mówiąc już o kierowcy takiego TIRa.

10 września 2013

insomnia

Lubię chodzić spać późno, bo jest bliżej rana. Mniej tej okropnej, nieprzyjaznej ciemności. Nie takiego miejskiego półmroku wypełnionego odgłosami nocnego życia, tylko prawdziwej ciemności, przeraźliwie cichej. Latem jest najlepiej, bo czasem, gdy kładę się do łóżka, zaczyna się robić już jasno. Jest jakoś bezpieczniej.
Ale i tak nie mogę spać. W głowie wierci mi dziurę denerwująca częstotliwość bzyczenia komara, za chwilę przelatuje on nad moim otwartym okiem, aż czuję powiew powietrza na gałce ocznej. Jestem bliska nadania mu imienia – w dzień często kręci się gdzieś w pobliżu, a gdy tylko w nocy gaszę światło – wybiera sobie moje ucho jako miejsce na nocną imprezę. Próbowałam go zabić, ale chyba jest nieśmiertelny.
Podobnie jak ludzie w moim życiu. Miotam się między łaknieniem samotności a rozpaczliwą potrzebą drugiego człowieka. Zachowuję dystans, druga osoba oddala się, a ja jej na to pozwalam. I tylko w nocy czasem przychodzą wspomnienia, przychodzi „a gdyby”. Nasze rozmowy i wspólny czas razem były fajne, ale samotność jest dużo mniej skomplikowana. Zaraz wspomnienia zblakną, a w moim życiu pojawi się następna ofiara.
Dobre wspomnienia zakopują się gdzieś w otchłani mojego zszarganego umysłu, złe tym bardziej. Ale czasem wracają. Dobre zwykle przywołują złe, tak więc jakby ich nie było. A złe… nie wiem, jak mam żyć, skoro zwykłe rzeczy wywołują we mnie traumę. A prawdziwa trauma drzemie w ukryciu i tylko czekam, aż zaatakuje z wielką siłą, tak jak kiedyś.

6 września 2013

blessing in disguise

Gdy dzieje się coś złego, często się pocieszam, że mogło być jeszcze gorzej. I tylko boję się momentu, kiedy nie będę mogła wymyślić niczego gorszego… ten moment jeszcze nie nadszedł, ale czasem czuję, że jest blisko. Chociaż może zawsze będzie coś gorszego. Świat jest straszny, ludzie są straszni, na pewno zawsze będzie coś gorszego.
A nawet jeśli nie, to pozostaje szukanie „szczęścia w nieszczęściu”. To też pomaga, czasami. Nawet, kiedy rozważasz sytuację tak straszną, że to niby „szczęście” brzmi zupełnie niepoważnie, aż śmiesznie. Coś jak: dobrze, że skoczyłam z drugiego piętra – przynajmniej teraz wiem na pewno, że nie umiem latać.
I tylko te samotne chwile za kierownicą pozwalają mi na krótką chwilę oderwać się od wszystkiego. Mała przestrzeń, gdzie jestem tylko ja i moje myśli. Szum kół na asfalcie. Uczucie, gdy dodaję gazu i silnik wyje. Skok adrenaliny przy wyprzedzaniu. Wschód słońca nad polami, z każdą minutą wyglądający inaczej. Albo ciemna noc i tylko dwie smugi światła przede mną, taki ciemny tunel, a ja – bezpieczna. Taka mała kapsuła, do której możesz wsiąść i na chwilę odlecieć gdzieś daleko. A pomyśleć, że prawie mnie to ominęło… A pomyśleć, że za jakiś czas może będę musiała z tego zrezygnować.

1 września 2013

discordia

Ciśnienie wyjebane w kosmos, serducho nadające na jakichś dziwnych falach, ból wszystkiego w środku i nie tylko w środku, skoki wszystkiego, co tylko możliwe – począwszy od temperatury, przez wspomnianą już pikawę po nastroje.
Czuję się, jakbym miała zaraz zwymiotować własną duszę.
Bo chęć do życia i nadzieja na przyszłość już dawno temu postanowiły się ewakuować z tego skażonego środowiska z mrugającymi wszędzie czerwonymi, alarmującymi światłami.
Chaos totalny. Szalejąca entropia.
Zastanawia mnie, czy kiedyś będę normalnie żyć, jak każdy normalny człowiek. Chyba nie.
Nawet nie wiecie, jakie macie szczęście.