Czasem sobie myślę, że lepiej by było umrzeć, bo i tak
nic nie wnoszę do tego świata, a do życia innych ludzi – tylko złe rzeczy. A
najbardziej ranię siebie samą. Dlatego… może lepiej byłoby umrzeć.
Mówię sobie, że nic mi nie jest, bo nie mam prawdziwej depresji,
znam różnicę, i przecież nigdy się nie zabiję, wiem to, boję się śmierci i nie
chcę umierać, a przede wszystkim – bałabym się cokolwiek sobie zrobić. Poza tym
świat jest piękny – tylko czasem nie umiem tego dostrzec. Ale czy nie jest
niepokojące samo to, że o tym myślę? Że czasem wyobrażam sobie, jak zjeżdżam na
przeciwległy pas jezdni wprost pod rozpędzonego TIRa? Że będąc pod prysznicem widzę
oczami wyobraźni, jak wraz z wodą spływa moja krew? Że czasem wodzę palcem po
nadgarstku z dobrze widocznymi liniami żył i myślę sobie: wystarczy jedno
cięcie…?
Życie jest nie do wytrzymania na trzeźwo; mam wielką
ochotę naćpać się serotoniną. Ale póki co, pozostaje mi chlanie litrami
podwójnej melisy. Nie żeby to coś dawało.