26 sierpnia 2015

away.

Czuję jak powoli zagłębiam się coraz bardziej w mrok. Łzy wciąż lecą, nieważne. Wzbierany w piersi szloch znajduje ujście dopiero za zamkniętymi drzwiami, z czołem na umywalce. Zęby zostawiają głębokie ślady w moich dłoniach, paznokcie – na nogach. Wydzieliny fizjologiczne na rękawie bluzy. Zaraz się uduszę. Osuwam się coraz bardziej w ciemność, jak dzikie zwierzątko szukam najciemniejszego kącika pokoju, siadam skulona na podłodze i chowam twarz. W ciemności znajduję ukojenie. Otaczająca mnie ciemna aksamitna powłoka… bezpieczeństwo. Inne niż w jego ramionach, w swoich własnych. Samotność. Mówiłeś, że już zawsze będziesz przy mnie, mówiłeś. Że nigdy nie będę sama. A teraz czuję się sama bardziej niż kiedykolwiek, z Tobą dwa metry dalej. Uszczęśliwiasz i ranisz. Wycie psów. Otwieram oczy, wciąż ciemność. Słyszę Twój oddech, ale jestem sama. I już zawsze będę. Ręce opadają mi po bokach, mięśnie wiotczeją. Wszystko jedno. Nie ma bólu, nie ma nic. Nigdy nie będzie, już na zawsze sama w tym nieprzyjaznym świecie, cierpienie, samotna śmierć gdzieś w oddali. Więc po co zwlekać…? Niewidzialne nitki łączą mój umysł z każdą rzeczą w pobliżu, którą mogę się zabić. Żyletka oświetlana przez płomień świecy lśni między palcami. Czuję się oderwana od siebie, dryfująca gdzieś w przestrzeni. Wzrok w jednym miejscu, jakby mnie nie było. Wtulam się w jego ciepłe ramiona, ale nic nie czuję. Nie wiem czy wytrzymam do rana. Boję się, że kiedyś zwariuję…

24 czerwca 2014

raz mnie nie ma, raz jestem

A teraz właśnie jestem.
Jest dobrze. Nie idealnie, ale dobrze. W miarę. Wziąwszy wszystko pod uwagę. Wziąwszy pod uwagę, jak było kiedyś. Jak mogłoby być. To jest dobrze. Żyję – nie tylko biernie istnieję, nawet trochę żyję. Niedużo, ale troszkę. Czasem nawet czuję się w miarę stabilnie. Ale wiem, że ta stabilność to taka ułuda; czasem nagle, bez powodu lub z jakiegoś błahego, wali mi się wszystko na głowę. Czasem idę i nagle wpadam w panikę, że to nie, że to nie tak, że tak nie może być. Jakbym budowała wysoką wieżę z klocków, która się chybocze i w każdej chwili może przewrócić. Czasem mam to uczucie głęboko, że coś jest nie tak, nie tak jak powinno. Czasem… częściej niż czasem. Ale żyję.
Jestem samotniczką. Ludzie mnie wkurzają, nawet ci, których kocham. A może szczególnie ci. Ci, którzy są blisko, dlatego ja wolę być daleko. Ale wiem, że tak nie można, nie. Ci, których kocham… choć coraz częściej zastanawiam się, czy ja potrafię kochać? Czy nie jestem na to zbyt egoistyczna, zbyt zapatrzona w siebie? Może stąd wynikają też moje problemy z ludźmi, z życiem – nie myślę o nich, nie potrafię współżyć ze społeczeństwem w prawidłowy sposób… Więc się chowam. Ale jednocześnie potrzebuję wsparcia. I zwykle nie daję nic w zamian… choć uczę  się. Staram się nauczyć. 
Co nie zmienia faktu, że wszyscy niemiłosiernie mnie wkurzają. I że niemiłosiernie się ich boję. I że czasem czuję się niemiłosiernie samotna. Szukam kogoś, by był obok mnie. Szukam kogoś do kochania. I ranię. Potrafię tylko ranić, odrzucać, dawać złudną nadzieję. Nic mi nie pasuje. Może tym razem się uda… Uczę się z każdym dniem. Kiedyś wierzyłam w miłość. Teraz… teraz wierzę, że może są ludzie, którzy się strasznie zakochują, strasznie kochają i nie mogą bez kogoś żyć. Ale wiem, że to nie ja, nie. Ja mogę kogoś poznać, polubić, zaufać. Może zbudować jakiś związek, może nawet fajny, może być w nim szczęśliwa i wtedy pokochać – lub coś w tym stylu. A może nie, bo… każdy z czasem zacznie mnie niemiłosiernie wkurzać. Zawsze w końcu ucieknę w samotność. Nawet, jeśli już nie chcę uciekać. Nawet, jeśli chcę już być szczęśliwa – nigdy nie będę, bo zawsze znajdę sobie coś, co jest źle. Zawsze. Więc chyba muszę zadowolić się tylko tymi chwilami szczęścia, ucieczki od świata. Jak chwile za kierownicą, prędkość, dobra muzyka. Jak pędzenie przed siebie na rowerze, aż będę cała spocona i zziajana. Jak wylegiwanie się z książką do południa. Tak wiecie, zapominając o przyszłości, o tym co trzeba, o tym co się powinno. Bo to boli. Nie wiem, jak ja mam zamiar żyć, kiedy życie tak bardzo boli już teraz…
I nie wiem, skąd we mnie tyle lęku. Lęk przeradza się we wrogość. Wrogość – w złość. Złość na cały świat, który powinien być lepszy, łatwiejszy. Kiedyś nie byłam taka cyniczna, taka zgorzkniała. Aż mi źle z tym, że jestem taka mimo młodego wieku. Czasem tęsknię za tą dziewczynką sprzed kilku lat (kilku… kilku dobrych lat – lata lecą ostatnio tak, że nawet tego nie zauważam…), która wierzyła w książęta na białym koniu i wspaniałą przyszłość przed nią. Ale tak nie jest, świat taki nie jest. Powinna być miłość, pokój, słoneczko i różowe jednorożce. A mnie tak bardzo kłuje w oczy – brzydota, prostactwo, postawa ludzi, nasz kraj, religia, wszystko. Wszystko mnie wkurza. Wkurza mnie, że ludzie ściągają, oszukują, kombinują. Wkurza mnie bałagan na mojej uczelni. Wkurza mnie ktoś jadący 80 i tworzący gigantyczny korek. Wkurza mnie moja siostra. Wkurzają mnie moi znajomi, moi rodzice, moje życie. Wkurza mnie, że ludzie wierzą w jakichś bogów. Wkurza mnie głupota ludzka i to, że świat jest nie taki, jaki się mówi, że jest. Że w książkach, filmach wszystko jest piękne i fajne, albo przynajmniej wszystko dobrze się kończy – a w życiu prawie nigdy. Dlatego się chowam.

17 kwietnia 2014

nocą

Noce mnie przerażają. Szczególnie tu, na wsi. Taka noc, gdy wszyscy już śpią, wszędzie jest ciemno, za oknem cisza i spokój. Noc w mieście, noc w mieście to co innego. Takie poczucie samotności - ale tej dobrej, gdy tuż za ścianą jest jakiś ruch, jacyś ludzie. Taka niewyalienowana samotność. Jak anonimowość w tłumie ludzi.
Najgorzej jest, gdy nocą nie śpię. Gdy nie śpię bo nie mogę lub nie chcę. Gdy budzę się w środku nocy i jest ciemno i cicho, i ogarnia mnie panika. Gdy leżę w ciemnym pomieszczeniu tak bardzo samotna i skazana tylko na siebie, i nie mogę zapaść w sen. Gdy siedzę przed monitorem, w takiej ciszy i ponurości, ciemności, niedobrości. Gdy wszystko inne znika i zostaje tylko to, co w środku. Gdy zapada kurtyna ciemności, a odsłania się wszystko inne. Wszystkie zahamowania rozpływają się w tej nicości, bo przecież tam jest ciemno a ja jestem tu, w cieple i jasności, sama, bezpieczna. Głupie pomysły, głupie myśli, głupie słowa.
A potem przychodzi dzień i rzuca światło na to wszystko. I po części czuję się jak na moralnym kacu, a po części zastanawia mnie, czy to czasem nie prawdziwa ja, taka naga, obdarta ze światła dnia...