Noce mnie przerażają. Szczególnie tu, na wsi. Taka noc, gdy wszyscy
już śpią, wszędzie jest ciemno, za oknem cisza i spokój. Noc w mieście,
noc w mieście to co innego. Takie poczucie samotności - ale tej dobrej,
gdy tuż za ścianą jest jakiś ruch, jacyś ludzie. Taka niewyalienowana
samotność. Jak anonimowość w tłumie ludzi.
Najgorzej jest, gdy
nocą nie śpię. Gdy nie śpię bo nie mogę lub nie chcę. Gdy budzę się w
środku nocy i jest ciemno i cicho, i ogarnia mnie panika. Gdy leżę w
ciemnym pomieszczeniu tak bardzo samotna i skazana tylko na siebie, i
nie mogę zapaść w sen. Gdy siedzę przed monitorem, w takiej ciszy i
ponurości, ciemności, niedobrości. Gdy wszystko inne znika i zostaje
tylko to, co w środku. Gdy zapada kurtyna ciemności, a odsłania się
wszystko inne. Wszystkie zahamowania rozpływają się w tej nicości, bo
przecież tam jest ciemno a ja jestem tu, w cieple i jasności, sama,
bezpieczna. Głupie pomysły, głupie myśli, głupie słowa.
A potem
przychodzi dzień i rzuca światło na to wszystko. I po części czuję się
jak na moralnym kacu, a po części zastanawia mnie, czy to czasem nie
prawdziwa ja, taka naga, obdarta ze światła dnia...
No i gdzie te częstsze wpisy? :)
OdpowiedzUsuń