Jest dobrze. Nie idealnie,
ale dobrze. W miarę. Wziąwszy wszystko pod uwagę. Wziąwszy pod uwagę, jak było
kiedyś. Jak mogłoby być. To jest dobrze. Żyję – nie tylko biernie istnieję,
nawet trochę żyję. Niedużo, ale troszkę. Czasem nawet czuję się w miarę stabilnie.
Ale wiem, że ta stabilność to taka ułuda; czasem nagle, bez powodu lub z
jakiegoś błahego, wali mi się wszystko na głowę. Czasem idę i nagle wpadam w
panikę, że to nie, że to nie tak, że tak nie może być. Jakbym budowała wysoką
wieżę z klocków, która się chybocze i w każdej chwili może przewrócić. Czasem
mam to uczucie głęboko, że coś jest nie tak, nie tak jak powinno. Czasem…
częściej niż czasem. Ale żyję.
Jestem samotniczką. Ludzie
mnie wkurzają, nawet ci, których kocham. A może szczególnie ci. Ci, którzy są
blisko, dlatego ja wolę być daleko. Ale wiem, że tak nie można, nie. Ci, których
kocham… choć coraz częściej zastanawiam się, czy ja potrafię kochać? Czy nie
jestem na to zbyt egoistyczna, zbyt zapatrzona w siebie? Może stąd wynikają też
moje problemy z ludźmi, z życiem – nie myślę o nich, nie potrafię współżyć ze
społeczeństwem w prawidłowy sposób… Więc się chowam. Ale jednocześnie
potrzebuję wsparcia. I zwykle nie daję nic w zamian… choć uczę się. Staram się nauczyć.
Co nie zmienia
faktu, że wszyscy niemiłosiernie mnie wkurzają. I że niemiłosiernie się ich
boję. I że czasem czuję się niemiłosiernie samotna. Szukam kogoś, by był obok
mnie. Szukam kogoś do kochania. I ranię. Potrafię tylko ranić, odrzucać, dawać
złudną nadzieję. Nic mi nie pasuje. Może tym razem się uda… Uczę się z każdym
dniem. Kiedyś wierzyłam w miłość. Teraz… teraz wierzę, że może są ludzie,
którzy się strasznie zakochują, strasznie kochają i nie mogą bez kogoś żyć. Ale
wiem, że to nie ja, nie. Ja mogę kogoś poznać, polubić, zaufać. Może zbudować
jakiś związek, może nawet fajny, może być w nim szczęśliwa i wtedy pokochać –
lub coś w tym stylu. A może nie, bo… każdy z czasem zacznie mnie niemiłosiernie
wkurzać. Zawsze w końcu ucieknę w samotność. Nawet, jeśli już nie chcę uciekać.
Nawet, jeśli chcę już być szczęśliwa – nigdy nie będę, bo zawsze znajdę sobie
coś, co jest źle. Zawsze. Więc chyba muszę zadowolić się tylko tymi chwilami
szczęścia, ucieczki od świata. Jak chwile za kierownicą, prędkość, dobra muzyka.
Jak pędzenie przed siebie na rowerze, aż będę cała spocona i zziajana. Jak
wylegiwanie się z książką do południa. Tak wiecie, zapominając o przyszłości, o
tym co trzeba, o tym co się powinno. Bo to boli. Nie wiem, jak ja mam zamiar
żyć, kiedy życie tak bardzo boli już teraz…
I nie wiem, skąd we mnie
tyle lęku. Lęk przeradza się we wrogość. Wrogość – w złość. Złość na cały
świat, który powinien być lepszy, łatwiejszy. Kiedyś nie byłam taka cyniczna,
taka zgorzkniała. Aż mi źle z tym, że jestem taka mimo młodego wieku. Czasem
tęsknię za tą dziewczynką sprzed kilku lat (kilku… kilku dobrych lat – lata lecą
ostatnio tak, że nawet tego nie zauważam…), która wierzyła w książęta na białym
koniu i wspaniałą przyszłość przed nią. Ale tak nie jest, świat taki nie jest. Powinna
być miłość, pokój, słoneczko i różowe jednorożce. A mnie tak bardzo kłuje w
oczy – brzydota, prostactwo, postawa ludzi, nasz kraj, religia, wszystko.
Wszystko mnie wkurza. Wkurza mnie, że ludzie ściągają, oszukują, kombinują. Wkurza
mnie bałagan na mojej uczelni. Wkurza mnie ktoś jadący 80 i tworzący
gigantyczny korek. Wkurza mnie moja siostra. Wkurzają mnie moi znajomi, moi
rodzice, moje życie. Wkurza mnie, że ludzie wierzą w jakichś bogów. Wkurza mnie
głupota ludzka i to, że świat jest nie taki, jaki się mówi, że jest. Że w książkach,
filmach wszystko jest piękne i fajne, albo przynajmniej wszystko dobrze się
kończy – a w życiu prawie nigdy. Dlatego się chowam.
Szkoda że już nie piszesz :(
OdpowiedzUsuń