26 sierpnia 2015

away.

Czuję jak powoli zagłębiam się coraz bardziej w mrok. Łzy wciąż lecą, nieważne. Wzbierany w piersi szloch znajduje ujście dopiero za zamkniętymi drzwiami, z czołem na umywalce. Zęby zostawiają głębokie ślady w moich dłoniach, paznokcie – na nogach. Wydzieliny fizjologiczne na rękawie bluzy. Zaraz się uduszę. Osuwam się coraz bardziej w ciemność, jak dzikie zwierzątko szukam najciemniejszego kącika pokoju, siadam skulona na podłodze i chowam twarz. W ciemności znajduję ukojenie. Otaczająca mnie ciemna aksamitna powłoka… bezpieczeństwo. Inne niż w jego ramionach, w swoich własnych. Samotność. Mówiłeś, że już zawsze będziesz przy mnie, mówiłeś. Że nigdy nie będę sama. A teraz czuję się sama bardziej niż kiedykolwiek, z Tobą dwa metry dalej. Uszczęśliwiasz i ranisz. Wycie psów. Otwieram oczy, wciąż ciemność. Słyszę Twój oddech, ale jestem sama. I już zawsze będę. Ręce opadają mi po bokach, mięśnie wiotczeją. Wszystko jedno. Nie ma bólu, nie ma nic. Nigdy nie będzie, już na zawsze sama w tym nieprzyjaznym świecie, cierpienie, samotna śmierć gdzieś w oddali. Więc po co zwlekać…? Niewidzialne nitki łączą mój umysł z każdą rzeczą w pobliżu, którą mogę się zabić. Żyletka oświetlana przez płomień świecy lśni między palcami. Czuję się oderwana od siebie, dryfująca gdzieś w przestrzeni. Wzrok w jednym miejscu, jakby mnie nie było. Wtulam się w jego ciepłe ramiona, ale nic nie czuję. Nie wiem czy wytrzymam do rana. Boję się, że kiedyś zwariuję…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz